Master of Orion - recenzja

Master of Orion to klasyka przez wielkie "k". Pojawienie się jego nowej odsłony powinna wywołać wzruszenie wśród starszych graczy.

Początki serii Master of Orion sięgają przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. I choć pierwsza odsłona dziś jest już praktycznie niegrywalna, to na przykład z trzecią, wydaną w 2003 roku, dziś spędzilibyśmy kilka wieczorów z czystą przyjemnością. Jednak sięganie po nią nie miałoby większego sensu, skoro do sprzedaży trafiła niedawno - po 13 latach przerwy! - kolejna część cyklu, przygotowana przez studio WG Labs (należące do koncernu Wargaming.net). Tym bardziej, że nie jest ona żadną rewolucją ani nawet większą ewolucją. To ten sam Master of Orion, w który graliśmy lata temu, co można potraktować i za plus, i za minus.

Reklama

Wargaming.net postawiło na klasykę i zdecydowało, że nowy Master of Orion będzie rebootem tego starego, pierwszego. Nie chciało rewolucjonizować tamtejszej rozgrywki - wręcz przeciwnie, zależało mu na tym, aby odtworzyć te odczucia, jakie towarzyszyły nam podczas zabawy 26 lat temu. Jednocześnie autorzy oczywiście podrasowali to, co musieli, czyli oprawę graficzną, udźwiękowienie oraz interfejs, tak aby współcześni graczy nie dostawali boleści po włączeniu ich dzieła. Swoją pracę wykonali naprawdę nieźle - nowy Master of Orion prezentuje się nowocześnie i schludnie, a sterowanie nim jest całkiem wygodne.

Na samym początku gry w Master of Orion wybieramy jedną spośród jedenastu ras albo decydujemy się na stworzenie własnej, będącej wariacją na temat tych stworzonych przez twórców. Wśród predefiniowanych cywilizacji znaleźli się m.in. kotowaci Mrrshan, ptakopodobni Alkari, hołdujący nauce Psiloni czy przedkładający przemoc ponad wszystko Bulrathi. Oczywiście każda z tych nacji ma swoje mocne i słabe strony, które warto dostosować do naszego stylu rozgrywki. Jeśli lubimy walczyć, powinniśmy się zainteresować rasą Bulrathi. Jeżeli wolimy skupić się na rozwijaniu technologii, Psiloni będą na pewno lepszym wyborem.

Po wybraniu rasy, którą chcemy grać, przenosimy się na mapę galaktyki. Ogromnej galatyki, trzeba dodać. Jest ona pełna planet, układów, tuneli podprzestrzennych, ułatwiających nam przemieszczanie się... Z tego poziomu dokonujemy wszelkich wyborów dotyczących ekonomii, militariów, technologii, gospodarki, polityki czy żywności. Na planetach stawiamy budynki (farmy, fabryki oraz laboratoria) oraz decydujemy o tym, jaka część populacji ma pracować w każdym z nich. W ten sposób decydujemy, czy wolimy na przykład szybciej konstruować statki kosmiczne, czy może jednak zależy nam bardziej na przyspieszeniu tempa badań.

Ogrom czasu w nowym Master of Orion zajmuje nam eksploracja kosmosu. Odwiedzane przez nas układy gwiezdne są różnorodne i nigdy nie wiemy, czy trafimy na planety umożliwiające nam rozwój, czy może na gazowe olbrzymy bądź niedające się zbytnio do zamieszkania księżyce. W międzyczasie oczywiście prowadzimy dyplomację, szpiegujemy, rozwijamy technologie i posiadane planety (opisane trzema parametrami: wielkością, rodzajem środowiska oraz ilością surowców)... Syndrom jeszcze jednej tury działa, choć z czasem zaczyna dość szybko słabnąć. Grze brakuje być może większej liczby nowinek, unowocześnień, które nadałyby jej większej różnorodności oraz głębi.

Sytuacji nie ratują bitwy, które mieliśmy nadzieję, że będą spektakularne i emocjonujące, a niestety są dość nużące i nie dają nam zbytniego pola do popisu, bo nasze decyzje mają ograniczony wpływ na końcowy rezultat starcia. Na szczęście nie musimy wszystkich potyczek toczyć osobiście - możemy oddać ich poprowadzenie komputerowi. Jeszcze gorzej wypada zajmowanie planet, które w zasadzie opiera się na wciskaniu dwóch przycisków - jeden z nich pozwala nam dokonać nalotu bombowego, a drugi przeprowadzić szturm. Cała reszta dzieje się samoistnie. Oczywiście rozumiemy, że to klasyka i tak dalej, ale autorzy mogliby się pokusić o nieco więcej fajerwerków.

W gruncie rzeczy Master of Orion to gra dość "płaska". Co prawda autorzy wykonali kawał dobrej, rzemieślniczej roboty - stworzyli ogromną galaktykę, świetnie wyważyli poszczególne aspekty rozgrywki, dali nam całkiem sporo zaawansowanych opcji, opracowali wygodny interfejs i wzbogacili całość przyjemnym udźwiękowieniem - ale gdzieś w tym wszystkim zabrakło iskry bożej. W produkcji WG Labs zabrakło nam innowacyjności (mimo, że to reboot wielkiego klasyka), głębi czy emocjonujących, pozwalających nam się wykazać bitew. Tym samym uważamy, że Master of Orion to bardzo dobry reprezentant podgatunku 4X... ale nie najlepszy, w jakie graliśmy ostatnimi laty.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Master of Orion
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama