Mass Effect: Andromeda - recenzja

Mass Effect: Andromeda /materiały prasowe

To miała być jedna z kandydatek do tytułu gry roku. Kolejne zapowiedzi tylko podsycały nasze nadzieje.

Nie uważamy Mass Effect za serię absolutnie bezbłędną i bezsprzecznie genialną. Każda jej część miała swoje lepsze i gorsze strony (choć tych pierwszych oczywiście znacznie więcej). Jednak teraz, po upływie lat, gdy mamy już należyty dystans do sprawy, możemy śmiało i otwarcie napisać, że przy mało której grze bawiliśmy się tak dobrze, jak przy opowieściach o komandorze Shepardzie. No i mieliśmy nadzieję, że podobnie będzie w przypadku Mass Effect: Andromeda, która zapowiadała się na prawdziwy przebój. Niestety, BioWare przyzwyczaiło nas do znacznie wyższej jakości.

Reklama

Jak wiadomo, Mass Effect 3 zakończył historię komandora Sheparda (lub komandor Shepard). W Mass Effect: Andromeda poznajemy zupełnie nowego bohatera (lub bohaterkę) o nazwisku Ryder. Gra przenosi nas w zupełnie nowe miejsce, do tytułowej galaktyki Andromedy. Podróż w to miejsce trwała 600 lat. Gdy zaczynamy przygodę, Ryder właśnie budzi się na pokładzie Arki, która transportowała do tej części wszechświata około 20 tysięcy ludzi. Niedługo później przenosimy się na planetę, która ma zostać nowym domem dla homo sapiens. Jednak - jak pewnie się domyślacie - realizacja planu nie idzie gładko...

Wspomniana planeta nie jest jedyną, którą odwiedzamy w Mass Effect: Andromeda. Autorzy przygotowali w sumie siedem ciał niebieskich, spośród których pięć nadaje się do zamieszkania, a pozostałe dwie stanowią obiekty, które możemy bliżej zbadać. Liczba "grywalnych" lokacji nie jest więc oszałamiająca, ale BioWare nadrobiło liczebność rozmiarami poszczególnych planet. Obszary do eksploracji są naprawdę ogromne i gdyby nie Nomad (pojazd, którym możemy się poruszać) oraz punkty szybkiej podróży, przemierzanie ich zajęłoby nam całe godziny. Szkoda tylko, że twórcy ograniczyli naszą swobodę, wytyczając szlaki, po których podróżujemy, i zmuszając nas do spędzania większości czasu na pokładzie Nomada. Zdecydowanie zabrakło większej liczby intrygujących lokacji, które moglibyśmy zbadać osobiście.

Marzyłoby nam się też, aby te ogromne połacie terenu twórcy wypełnili dziesiątkami ciekawych, oryginalnych questów. Niestety, większość zadań opcjonalnych, które rozmieszczono na planetach, to typowe "pójdź, przynieś, pozamiataj". Co prawda, autorzy spróbowali nas zachęcić do ich wykonywania, wprowadzając motyw kolonizacji planet. Otóż realizując questy, przybliżamy ludzkość do kolonizacji danego ciała niebieskiego. Po tym, jak przekroczymy pewien pułap, możemy ją zasiedlić. Jednak koniec końców prowadzi to tylko do tego, że na miejscu pojawiają się nowi zleceniodawcy, mający nam do zaoferowania kolejne schematyczne, nużące zadania.

"Może chociaż główny wątek trzyma w napięciu?" - pewnie część z was zadała sobie teraz to pytanie. Niestety, nie mamy dobrych wieści. Scenariusz Mass Effect: Andromeda jest całkiem niezły, ale sposób jego prowadzenia zdecydowanie zbyt ślamazarny. Zauważycie to już na samym początku gry - rozpędzenie opowieści do sensownego tempa trwa kilka godzin. Później także będziecie świadkami przestojów. Dopiero na samym końcu odczujecie, że na ekranie naprawdę coś się dzieje.

Czy wszystko w Mass Effect: Andromeda jest tak przeciętne? Na szczęście nie. Jedną z największych zalet gry jest system walki, który potrafi dostarczyć dużo przyjemności i nie lada emocji. Jest jeszcze szybszy, bardziej dynamiczny niż w poprzednich odsłonach serii. Często wykorzystujemy w nich plecak odrzutowy, który pozwala na przykład wykonywać szybkie uniki. Ponadto tym razem osłony, za którymi nieustannie musimy się chować, można niszczyć (niektóre z nich).

Pozytywnie trzeba się też wypowiedzieć o zmianach, które BioWare wprowadziło w systemie rozwoju postaci. Przede wszystkim w Mass Effect: Andromeda nie musimy już decydować się na konkretną klasę postaci, tylko możemy mieszać zdolności trzech dostępnych typów: żołnierza, inżyniera oraz biotyka. Dzięki temu otrzymujemy znacznie więcej swobody w rozwijaniu głównego bohatera.

Do plusów należy zaliczyć także oprawę audiowizualną. Mass Effect: Andromeda wygląda bardzo ładnie. Nie zachwycająco, nie fenomemalnie - po prostu bardzo ładnie. Każda planeta posiada swój styl, postacie zostały nieźle zaprojektowane (choć prezentują się - jak na nasz gust - nieco zbyt infantylnie), animacje są płynne... pod warunkiem jednak, że dysponujecie naprawdę dobrym sprzętem. Optymalizacja Mass Effect: Andromeda jest mocno średnia, co sprawia, że nawet na mocnym pececie doświadczycie spadków liczby klatek na sekundę oraz czasu ładowania poszczególnych obszarów liczonego już w minutach.

Warto wspomnieć, że Mass Effect: Andromeda poza kampanią dla pojedynczego gracza pojawił się także multiplayer. Opiera się on w dużej mierze na koncepcji znanej z trzeciej części serii i udanie go rozwija. Zdecydowanie warto dać opcji wieloosobowej szansę.

Mass Effect: Andromeda to gra po prostu przeciętna. BioWare'owi kilka rzeczy naprawdę wyszło, kilka wyszło średnio, a niektóre po prostu się nie udały. Jednak jeśli należycie do licznego grona fanów tej serii, i tak powinniście wypróbować jej najnowszą odsłonę. Istnieje spora szansa, że przymkniecie oko na niektóre niedociągnięcia.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mass Effect: Andromeda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama