Mario vs. Donkey Kong – recenzja. Platformówka w starym, dobrym stylu
Gdy takie tuzy, jak Super Mario i Donkey Kong, trafiają do jednej gry, musi wyjść z tego coś dobrego. I rzeczywiście wyszło. Chociaż...
Mario vs. Donkey Kong to nie całkiem nowa gra. To powrót klasyka jeszcze z epoki Game Boy Advance. Nintendo wzbogaciło go o odświeżoną oprawę graficzną, nowe światy oraz niedostępne wcześniej opcje rozgrywki. Jeśli graliście w oryginał, będzie to dla was nostalgiczna wycieczka. Jeśli nie graliście, nic nie szkodzi - po zmianach gra prezentuje się całkiem nowocześnie niemal pod każdym względem. Uprzedzam jednak, że to nie przebój na miarę choćby wydanego niedawno Super Mario Bros. Wonder. Co nie zmienia faktu, że od konsoli trudno się oderwać.
Rozgrywka w Mario vs. Donkey Kong pozostaje wierna oryginałowi, stawiając na znane i lubiane mechaniki. Mario, wyposażony w charakterystyczny dla siebie wachlarz umiejętności - takich jak salto czy rzucanie przeciwnikami - ma za zadanie przebrnąć przez serię pomysłowo skonstruowanych plansz. Każdy poziom podzielono na dwie części: w pierwszej wąsaty mechanik musi odszukać klucz i dostarczyć go do wyjścia, a w drugiej - odzyskać jedną z zabawek Mini-Mario (skradzionych przez Donkey Konga!).
W grze przemierzamy osiem światów, z czego dwa są zupełnie nowe. Każdy z nich odznacza się zarówno innym krajobrazem, jak i odmiennymi, pomysłowymi rozwiązaniami w projektach poziomów. Nowinek nie zabrakło oczywiście także w debiutujących światach. Wprowadzono w nich takie elementy, jak wentylatory napędzane kwiatami czy bloki teleportacyjne. Młodsi gracze nawet nie zauważą, że to coś nowego, za to starsi, pamiętający oryginał, będą mieli nie lada gratkę.
Do wyboru mamy dwie opcje zabawy: standardową oraz casualową. Jeśli nie jesteście absolutnymi nowicjuszami, sugeruję wybór tej pierwszej (jakby co, w dowolnym momencie będziecie mogli dokonać zmiany), bo raz, że w drugiej nie ma mowy o wyzwaniu typowym dla tej serii, a dwa, że prawdopodobnie bardzo szybko ukończycie całość. Nawet na standardowym ustawieniu przejście wszystkich plansz to kwestia pięciu, może sześciu godzin, zależnie od poziomu zaawansowania gracza. Na szczęście później odblokowujemy jeszcze dodatkowe wersje poszczególnych światów, zawierające po sześć nowych plansz oraz nieco odmienione starcia z bossami. Przejście przez nie to dodatkowe trzy godziny zabawy.
Przyjemnym sposobem na zabawę w Mario vs. Donkey Kong jest tryb współpracy, w którym możemy pokonywać poziomy wspólnie ze znajomym, przyjacielem, partnerem czy kimkolwiek innym, kto po prostu lubi się dobrze bawić. Szkoda tylko, że pewne niedociągnięcia, takie jak sporadyczne problemy z zapanowaniem nad naszymi postaciami, osłabiają ogólne pozytywne wrażenie.
Mario vs. Donkey Kong został wyraźnie upiększony, chociaż oczywiście trudno mówić o grafice powodującej przegrzewanie się konsoli. Postacie i całe otoczenie zyskało na ostrości i szczegółowości, a nowoczesna paleta barw cieszy oko. Animacje są płynne i wraz z charakterystycznym dla serii poczuciem humoru oraz udźwiękowieniem dodają grze sporo uroku. Krótko rzecz ujmując: klasyka w oszczędnym, acz nowoczesnym wydaniu.
Mario vs. Donkey Kong to nie żaden system-seller, tylko pomniejsza produkcja Nintendo, na którą jednakowoż powinien zwrócić uwagę każdy miłośnik uniwersum. Gra mogłaby być dłuższa, mogłaby być też bardziej urozmaicona (w obecnej formie bywa monotonna), mogłaby mieć lepiej zoptymalizowane, bardziej precyzyjne sterowanie, ale poza tym to kawał dobrej platformówki, przy której dobrze się bawiłem i sam, i w trybie współpracy. Pomimo wad, polecam wszystkim fanom wąsatego hydraulika.