Lost Ember - recenzja

​Lost Ember to propozycja skierowana do entuzjastów spokojnej, bezstresowej rozgrywki, marzących o ukojeniu po stresującym dniu. Ale nie tylko.

Wszystko zaczęło się bodaj od Podróży. Gra studia thatgamecompany spopularyzowała nową formę zabawy, polegającą w głównej mierze na dążeniu i przeżywaniu. Pokazała, że można się doskonale bawić bez rozbudowanej fabuły, dialogów ani nawet narracji, bogatej rozgrywki czy nowoczesnej oprawy graficznej. Samo przemierzanie świata i zmierzanie do celu, jakim była majacząca w oddali góra, okazało się fantastycznym przeżyciem. Nic dziwnego, że za tym przykładem podążyły (i wciąż podążają) kolejne zespoły. Od premiery Podróży na świat trafiło wielu udanych naśladowców, jak Rime, Gris, Abzu czy Firewatch. A niedawno Lost Ember. Czy w tę podróż także warto się wybrać?

Reklama

Lost Ember to typowa gra eksploracyjna/narracyjna, w której rolą gracza jest przede wszystkim przemierzać świat, poznawać go, rozmyślać i przeżywać. Jeśli nie wyobrażacie sobie rozgrywki bez walki, strzelanin, pościgów, rozbudowanych dialogów czy wymagających łamigłówek, to nie jest tytuł dla was. Jest to natomiast tytuł dla was, jeżeli po powrocie z pracy/szkoły/uczelni macie ochotę usiąść przed komputerem i zwyczajnie się zrelaksować, przeżywając przy tym ciekawą, choć niespieszną, przygodę. W Lost Ember nie musicie się niczym stresować. Tutaj nawet nie da się zginąć (no, prawie się nie da), a ścieżkę do celu nieustannie wskazują nam elementy otoczenia (konkretnie - kwiaty).

Produkcja niemieckiego studia Mooneye przenosi nas do fantastycznego, mistycznego świata, który zamieszkiwała niegdyś cywilizacja Inrashi. Niestety, zarówno po niej, jak i po jej metropolii - Machu Kila - zostały tylko zgliszcza. Głównym bohaterem przedstawionej historii jest wilk, który w swoim poprzednim wcieleniu był człowiekiem. Zwierzę chce za wszelką cenę dowiedzieć się, jak wyglądało jego poprzednie życie, co sprowadziło klęskę na Inrashi oraz ich okazałą stolicę. Zanim dobrniemy do końca tej opowieści, będziemy mieli okazję odwiedzić kilka zróżnicowanych lokacji - nie tylko wspomniane ruiny, ale także okoliczne lasy, łąki czy jeziora.

Świat przemierzamy nie tylko w skórze wilka, wszak nasz bohater posiada umiejętność przemiany m.in. w wombata, kolibra, kaczkę, a nawet rybę. Wystarczy, że spotkamy na naszej drodze któreś ze zwierząt, aby zdobyć możliwość wcielenia się w nie. Jest to istotna mechanika, dzięki której możemy nie tylko biegać i skakać, ale również latać czy pływać, zwiedzając przy tym niedostępne wcześniej obszary. Warto wspomnieć jeszcze o świetlistej kulce, która towarzyszy wilkowi podczas jego podróży. To dusza człowieka, który niegdyś zamieszkiwał ten świat, a zarazem nasz przyjaciel, który na przykład wskaże nam drogę, gdy zaczniemy błądzić.

Sielankową atmosferę panującą w Lost Amber podkreśla oprawa audiowizualna. Grafika nie jest może rewelacyjna, ale wystarczająco ładnie zrobiona, aby czerpać przyjemność z samego podziwiania krajobrazów. Świetnie wygląda także wilk. Jego model wykonano z dużą dbałością o szczegóły i wzbogacono o płynne animacje. Szkoda, że inne zwierzęta, w które przychodzi nam się wcielić, zrealizowano już wyraźnie gorzej. Ponarzekać można także na spadki płynności, które przy takim (umiarkowanym) stopniu technicznego zaawansowania raczej nie powinny mieć miejsca. O wiele lepiej niż optymalizacja wypada natomiast ścieżka dźwiękowa, podkreślająca w umiejętny sposób atmosferę spokojnej, relaksującej wyprawy.

Jednak są to mankamenty, na które bez problemu można przymknąć oko, bo przy wszystkich atutach Lost Ember naprawdę nie mają większego znaczenia. To świetna - oryginalna, wciągająca, relaksująca - przygoda, którą po prostu warto przeżyć, niezależnie od tego, czy jest się komputerowo-konsolowym weteranem, niedzielnym graczem, czy może zupełnym nowicjuszem (który, swoją drogą, bez problemu poradzi sobie ze sterowaniem i mechaniką rozgrywki).

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama