Like a Dragon: Yakuza – recenzja serialu. Czy oddaje ducha gier?

Adaptacja Yakuzy doczekała się debiutu na Prime Video. Szykujcie się na krwawą, gangsterską historię oraz emocjonalny rollercoaster, ale tym razem bez karaoke.

Dla tych, którzy w serii Yakuza spędzili dziesiątki godzin, ten serial nie jest jedynie kolejną ekranizacją gry wideo. To powrót do świata Kamurocho, w którym uliczny hałas miesza się z krwią i łzami, a każda decyzja niesie - często tragiczne - konsekwencje. Prime Video po sukcesie Fallouta postanowiło przenieść na ekran kolejną wielką markę - i trafiło w sedno. Japoński klimat, dobrze skrojona fabuła i brutalna przemoc to cechy charakterystyczne nowej produkcji amerykańskiego giganta. Ale czy adaptacja Yakuzy naprawdę spełnia pokładane w niej nadzieje?

Reklama

Sezon pierwszy skupia się na Kazumie Kiryu, gangsterskiej ikonie z trudną przeszłością. Ten uliczny ronin wraca na wolność po dziesięciu latach więzienia - i od razu ląduje w samym środku kryminalnego chaosu. Ktoś ukradł dziesięć miliardów jenów, a lokalne gangi są gotowe rozszarpać Kamurocho na kawałki, by je odzyskać. Kiryu - poobijany przez życie, ale nadal waleczny - zostaje zmuszony do powrotu do przestępczego świata, z którego próbował się wyrwać. Serial zaczyna się od wybuchowego prologu, który ukazuje młodość bohatera i jego pierwsze kroki w świecie yakuzy.

Mocną stroną Like a Dragon: Yakuza jest podzielenie akcji na dwie linie czasowe. Pierwsza to retrospekcje z 1995 roku, gdy młody Kiryu wraz z przyjaciółmi, Nishikim i Yumi, zderza się z lokalnym półświatkiem, próbując okraść kawiarnię gier w Kamurocho. Śledzimy ich przestępcze początki, ale też poznajemy emocjonalne więzi, które zbudowali w sierocińcu Sunflower. Jak widać, Kiryu i jego paczka od najmłodszych lat nie bali się wyzwań. Z kolei druga linia czasowa, osadzona w 2005 roku, przedstawia Kiryu jako dojrzałego, zahartowanego i trochę wyalienowanego człowieka, który mierzy się z demonami przeszłości i próbuje odzyskać skradzione pieniądze.

Wspomniane rozdzielenie czasowe to strzał w dziesiątkę. Serial pozwala zrozumieć, co ukształtowało Kiryu - człowieka, który w jednej chwili potrafi być bezwzględnym zabijaką, a w drugiej czułym opiekunem. Retrospekcje ukazują jego więzi z Nishikim i Yumi, które stają się fundamentem całej historii. Widać, że twórcy zadbali o tło, nie idąc na skróty. Scena, w której nastoletni Nishiki stara się otworzyć zamek, a strażnik salonu w Kamurocho z zimną krwią celuje do niego z broni, to esencja brutalnej rzeczywistości, która definiuje tę serię.

Kiepska wiadomość dla purystów - fabuła w serialu odbiega nieco od oryginału. Nie ma karaoke ani innych absurdalnych, komediowych akcentów, które były nieodłączną częścią Yakuzy. Ten zabieg służy jednak zachowaniu powagi i podkreśleniu tragedii postaci - szczególnie w relacji Kiryu i Nishikiego. Ktoś, kto zna grę, zauważy brak tych typowych elementów; jednak twórcy doskonale to rekompensują intensywnością scen dramatycznych. W zamian dostajemy surowy obraz, w którym każdy błąd bohaterów odbija się na ich życiu i tych, których kochają.

Kamurocho jest jedynie fikcyjną dzielnicą, lecz przypomina metropolie, które znamy z prawdziwego życia - zgiełk, klaustrofobiczne aleje i zapach surowego mięsa z ulicznych stoisk. Na ekranie to miejsce ma swój ciężar i duszę, którą fani serii z pewnością docenią. Każdy zakamarek Kamurocho wydaje się autentyczny, a przemoc - bliska rzeczywistości. Znakomite są sceny walki, które pokazują Kiryu jako człowieka, który przeżył swoje, ale nadal potrafi walczyć jak mistrz. Aktor grający tę postać, Ryoma Takeuchi, wypada doskonale - i choć jego młodsza wersja budzi sympatię, to dojrzalszy, ostrzejszy Kiryu jest prawdziwą gwiazdą serialu. Przeobrażenie, które przeszedł bohater przez dekadę w więzieniu, jest widoczne w każdym jego ruchu.

Serialowy Like a Dragon to nie tylko opowieść o mrocznych zaułkach i krwawych porachunkach. Relacja Kiryu z Nishikim to także historia przyjaźni, która przez lata została przeorana zdradą, miłością i niepowetowanymi stratami. Dla osób nieznających gry może być to zaskakująco angażujące - mało który serial o tematyce kryminalnej potrafi tak dobrze ukazać emocjonalny ciężar przynależności do świata mafii.

W Like a Dragon: Yakuza jest kilka elementów, które nie zostały do końca wykorzystane. Miłośnicy gier będą narzekać na brak Goro Majimy - ulubionego szaleńca, który pojawia się tylko w krótkich scenach. Jego postać stanowiłaby doskonały kontrapunkt dla stoickiego Kiryu. W serialu jest też kilka momentów, w których dłużyzny fabularne mogłyby zostać skrócone. Przedłużające się wymiany zdań między postaciami zdają się czasem być niepotrzebnie przeciągnięte, przez co dynamika niektórych scen cierpi.

Jak na adaptację gry, Like a Dragon: Yakuza stawia poprzeczkę wysoko - to nie tylko historia dla miłośników serii, ale także dla tych, którzy szukają czegoś nowego w świecie seriali. A kto wie, może drugi sezon doda kilka wątków, które jeszcze bardziej ubarwią świat Kamurocho?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Like a Dragon: Yakuza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama