Like a Dragon: Ishin! - recenzja. Yakuza odwiedziła zachód

​Miłośnicy serii Yakuza mogą otwierać szampany (czy sake, jak kto woli). Like a Dragon: Ishin! w końcu debiutuje w zachodnim świecie.

Najkrócej rzecz ujmując, Like a Dragon: Ishin! to taka Yakuza, tylko osadzona w dziewiętnastym wieku, z samurajami zamiast gangsterów. Nawet występujący w niej główni bohaterowie wyglądają łudząco podobnie do tych znanych z Yakuzy. Gracze z Zachodu mogą zobaczyć ich w akcji dopiero teraz, pomimo że pierwsza wersja gry ukazała się już w 2014 roku. Z niewiadomego powodu Sega zdecydowała wówczas, że pierwsze Like a Dragon: Ishin! trafi wyłącznie na rynki bliższe (geograficznie i tożsamościowo) Japonii.

No, ale było, minęło. W końcu Like a Dragon: Ishin! dostaliśmy i my. Oczywiście stosownie unowocześnione, dostosowane do współczesnych standardów. Grę przygotowano także z myślą o next-genach, na których wygląda... cóż, miejscami świetnie, a gdzie indziej tak sobie. Ale do tego jeszcze przejdziemy.

Reklama

Zacznijmy bardziej klasycznie, od paru słów o fabule. Like a Dragon: Ishin! przenosi nas do 1867 roku, czyli do czasu, w którym w Japonii toczy się walka o obalenie feudalnego szogunatu. Głównym bohaterem jest samuraj imieniem Ryoma (wzorowany na historycznej postaci Sakamoto Ryomy), który wyrusza w podróż do miasteczka Kyo, aby odszukać i zgładzić zabójcę swojego mentora.

Jak pewnie się domyślacie, droga do tego celu nie będzie ani prosta, ani z górki. Przeciwnie, Ryoma zostanie wplątany w tak gęstą sieć intryg, że momentami trudno wam będzie nadążyć za scenariuszem. Ale jest to bez wątpienia komplement. Like a Dragon: Ishin! to po prostu świetnie napisana historia kryminalna z samurajem w roli głównej.

Like a Dragon: Ishin! wypełniono po brzegi eksploracją, walką i aktywnościami pobocznymi. Każdy z tych elementów wypada bardzo dobrze. Czasem angażowałem się bardziej w poznawanie NPC-ów oraz w ich historie, kiedy indziej emocjonowałem się widowiskowym stylem walki (z wykorzystaniem zarówno pięści, miecza, jak i rewolweru), a jeszcze kiedy indziej zajmowałem się rzeczami totalnie niezwiązanymi z wątkiem głównym, takimi jak adoptowanie zwierząt, kupowanie nowych ubrań czy zarządzanie własnym domostwem. Z tym ostatnim, co ciekawe, wiąże się odrębna historia, w którą warto się zagłębić.

Zawartość Like a Dragon: Ishin! jest niezwykle obszerna. Jeśli interesuje was tylko wątek główny, przygotujcie się na przeszło 20-godzinną przygodę - i to już jest bardzo dobry wynik. A jeżeli zaangażujecie się w aktywności poboczne, nie pomijając absolutnie żadnej z nich, na koniec zabawy licznik  czasu gry powinien wskazywać nawet 100 godzin.

Like a Dragon: Ishin! wciągnął mnie po uszy (podobnie jak Yakuza), ale nie mogłem przymknąć oka na pewne mankamenty. O tym, że mówimy o nowej wersji gry sprzed lat, przypominał mi wielokrotnie level design. Lokacje są kameralne. Czasem można się w nich poczuć jak w pudełku. Graficznie dużo poprawiono - są nowe tekstury, podwyższona rozdzielczość czy lepsze oświetlenie - ale niektóre elementy (np. otoczenia) wypadają znacznie gorzej od reszty.

Żałuję również, że Like a Dragon: Ishin! nie doczekał się pełnego voice actingu. Nie wiem, jak was, ale mnie już dziś drażni, gdy najpierw widzę ładnie wyreżyserowaną cutscenkę z mówiącymi bohaterami, aby chwilę później musieć czytać dialogi przy akompaniamencie irytującego dźwięku wyskakujących literek. Hej, to już nie te czasy!

Jednak pomimo paru wad Like a Dragon: Ishin! to znakomita samurajska przygoda, której nie powinien pominąć żaden z miłośników serii Yakuza. Bawiła mnie, ciekawiła, pobudzała, poruszała, wzruszała... Chętnie zobaczyłbym ciąg dalszy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy