Killing Floor 2 - recenzja

Killing Floor 2 /materiały prasowe

Killing Floor 2 to propozycja dla fanów zombie i krwawych strzelanek, choć tylko i wyłącznie w wydaniu sieciowym (kooperacyjnym).

Pierwsza część Killing Floor w pierwotnej wersji powstała już w 2005 roku, jako mod do Unreal Tournament 2004. W tej formie zdobyła tak liczne grono wiernych odbiorców, że po czterech latach, w 2009 roku, trafiła do sprzedaży jako odrębna gra. A teraz, po kolejnych siedmiu latach, światło dzienne ujrzała kontynuacja, której twórcy kontynuują to, co zaczęli poprzednim razem. Killing Floor 2 to gra nieskomplikowana, niezbyt bogata w treści, krwawa i... wciągająca, ale pod warunkiem, że gramy w nią przez sieć. W single playerze traci prawie całą wartość.

Reklama

Killing Floor 2 nie przedstawia żadnej skomplikowanej fabuły. Ot, przenosimy się do niedalekiej przyszłości, w której kula ziemska - w wyniku nieudanego eksperymentu - została opanowana przez niejakich Zedów, którzy przypominają wszelkiej maści zombie, które poznaliśmy już w innych grach czy filmach. Gdzie się nie obejrzeć, tam można trafić na ohydne, żądne krwi stwory. Tym, którzy pozostali przy życiu, pozostaje walczyć. To wszystko, co musimy wiedzieć o tle fabularnym w Killing Floor 2. Następnym krokiem jest sięgnięcie po broń i rozpoczęcie walki.

Co prawda Killing Floor 2 oferuje opcję zabawy dla pojedynczego gracza, ale należy ją potraktować wyłącznie jako okazję do treningu, ponieważ na dłuższą metę nudzi. W końcu ile można w pojedynkę strzelać do chmar bliźniaczo podobnych zombie? Studio Tripwire Interactive stworzyło tę grę z myślą o multiplayerze, w którym możemy stawić czoła Zedom wraz z grupką innych śmiałków (wrogowie są wtedy kontrolowani przez sztuczną inteligencję), albo rozegrać potyczkę ludzie kontra Zedy kontrolowane przez żywych graczy.

Tripwire Interactive przygotowało szereg zróżnicowanych map, których lista pewnie będzie wydłużana w przyszłości przez samych graczy. Na ten moment możemy wziąć udział w potyczce w Paryżu, na Dworze Voltera, w laboratorium, we więzieniu czy na obszarze objętym kwarantanną. Każda z tych plansz wygląda zupełnie inaczej i odznacza się odmienną atmosferą. Choć podczas zabawy trudno się przestraszyć, to jednak klimat w Kill

ing Floor 2 jest mroczny i posępny. A do tego na ekranie oglądamy całe hektolitry krwi, która to wylewa się obficie z każdego pokonanego wroga.

Tak czy inaczej, zamiast się bać, skupiamy się na ostrej jatce z udziałem różnorodnych Zedów. Każde starcie składa się z 4-10 fal, które musimy odeprzeć. Poziom trudności (wynikający głównie z liczebności napadających na nas stworów) cały czas rośnie, a na samym końcu czeka na nas boss. Pomiędzy falami możemy natomiast skorzystać ze specjalnych automatów, w których można nabyć broń, amunicję czy granaty. Przerwę możemy wykorzystać także na wyleczenie siebie i swoich kompanów.

Walka w Killing Floor 2 jest dość emocjonująca, ale z racji tego, że typów Zedów jest tylko kilka, tryby rozgrywki są zaledwie dwa, a plansze - choć jest ich nieco więcej - prędzej czy później też się przejadają, to jednak rozgrywka dość szybko zaczyna się nudzić. Być może w przyszłości gra zostanie rozwinięta i doczeka się nowych lokacji, rodzajów przeciwników, typów broni (tych akurat w Killing Floor 2 znalazło się naprawdę sporo) oraz przede wszystkim opcji zabawy, ale na tę chwilę produkcja Tripwire Interactive nie ma zbyt wiele do zaoferowania i po trzech-czterech godzinach zwyczajnie zaczyna nużyć.

W Killing Floor 2 nie ma też żadnych ciekawych ani rewolucyjnych pomysłów. To strzelanka, jakich wiele - niewyróżniająca się ani tematyką, ani rozgrywką. Jednak niewykluczone, że z czasem zostanie ona urozmaicona i rozszerzona - albo przez twórców, albo przez samych graczy, którzy zaczną tworzyć do niej mody czy nowe plansze. Od tego w dużym stopniu zależy, czy za rok albo dwa lata serwery Killing Floor 2 będę pełne, czy puste.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Killing Floor 2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama