Od dnia, kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy o Just Cause 4, ani odrobinę nie spodziewaliśmy się, że dojdzie w nim do rewolucji. Po tym, jak w niego zagraliśmy... jedynie przekonaliśmy się co do słuszności naszych przeczuć.
Parafrazując znane wszystkim graczom powiedzenie: "Just Cause... Just Cause never changes". Ta seria efektownych, sandboksowych strzelanek przez lata nie zmieniła się prawie wcale. Owszem, pod względem technologicznym doszło w niej do nie lada przeobrażeń, ale jeśli mowa o rozgrywce, to mamy do czynienia z jednym wielkim "kopiuj-wklej". Gdy przeczytaliśmy pierwsze zapowiedzi czwartej części, zorientowaliśmy się, że największą nowością będą w niej prawdopodobnie... zmienne warunki pogodowe. Ale podstawowe pytanie brzmi - czy miłośnicy tej serii oczekują w niej większych zmian? A może po prostu oczekują, że dostaną jeszcze więcej jeszcze bardziej widowiskowej akcji w jeszcze ciekawszym środowisku? Ostatecznie przy Just Cause 4 trudno nie bawić się dobrze.
Tak jak się spodziewaliście, w czwartej odsłonie serii wchodzimy po raz kolejny w buty Rico Rodrigueza - najemnika, którego można określić mianem jednoosobowej armii. Tym razem trafia on do fikcyjnego państwa Solis, położonego gdzieś w Ameryce Południowej. Na miejscu będzie się musiał rozprawić z militarnym ugrupowaniem o nazwie Czarna Ręka, które gnębi mieszkańców tego - bądź co bądź - pięknego kraju. Organizacja ta weszła w posiadanie technologii, która pozwala jej na manipulowanie warunkami atmosferycznymi. W niepowołanych rękach może ona doprowadzić do prawdziwej katastrofy. Rico musi więc nie tylko rozprawić się z setkami, jeśli nie tysiącami żołnierzy Czarnej Ręki, ale również odzyskać niebezpieczną aparaturę.
To wszystko, co musicie wiedzieć o fabule Just Cause 4, która z czasem jest rozwijana, ale nie w sposób, który skutkowałby uszczypnięciami ekscytacji. Scenariusz - podobnie jak do tej pory - szybko schodzi na drugi plan, ustępując miejsca rozgrywce. Ta w dalszym ciągu toczy się w otwartym świecie, który tym razem rozrósł się do powierzchni tysiąca kilometrów kwadratowych. Wrażenie robi jednak nie tylko jego rozmiar, ale i różnorodność. W Solis można znaleźć prawie wszystko: wioski, miasteczka, miasta, rzeki, jeziora, dżungle, stepy, wzgórza, góry, a nawet pustynie. Nie sposób znudzić się widokami. Przeciwnie, co i rusz zatrzymywaliśmy się, aby podziwiać krajobraz.
Jednym z największych atutów Just Cause 4 jest w dalszym ciągu ogromna swoboda, jaką zostaje obdarzony gracz. Solis możemy przemierzać, jak chcemy. Od niemal samego początku możemy wyruszyć, dokąd tylko mamy ochotę, wykorzystując do tego samochody, ciężarówki, czołgi, helikoptery, samoloty, motorówki czy łodzie, a także nieśmiertelne gadżety Rico - spadochron, zaczep oraz wingsuit. Zadania, których podejmuje się Rico, także możemy wykonywać na rozmaite sposoby. Chyba nigdy nie zdarzyło nam się, aby gra powiedziała nam wprost, jak mamy zrealizować określony cel. Za każdym razem mogliśmy eksperymentować ze środowiskiem, bawić się dostępnymi narzędziami i wymyślać coraz bardziej spektakularne sposoby na rozwałkę. Bo to właśnie ona - rozwałka - jest królową w Just Cause 4. Nic się pod tym względem nie zmieniło.
W Just Cause 4 nie tylko wykonujemy zadania, ale również bierzemy udział w większym konflikcie. Musimy w związku z tym wykonywać tzw. natarcia regionalne. Zdobyte dzięki nim punkty chaosu pozwalają nam odbierać kolejne oddziały do walki. W ten sposób możemy przesuwać linię frontu i tym samym kontrolę nad kolejnymi obszarami. A to z kolei odblokowuje kolejne misje fabularne. Nie myślcie sobie jednak, że autorzy wprowadzili do gry element strategiczny. To wszystko to tylko pretekst do kolejnych porcji rozwałki i wydłużenia czasu zabawy.
A same zadania... cóż, nie jest to nic, co was zaskoczy - ani pomysłowością, ani realizacją. Czego byśmy nie musieli zrobić, kręci się to wokół - a jakże - siania zniszczenia. Jeśli więc potraficie czerpać z tego przyjemność, Just Cause 4 dostarczy wam sporo radości. A jeśli nie, prawdopodobnie szybko się znudzicie. Pewnym urozmaceniem są aktywności poboczne, polegające m.in. na odkrywaniu grobowców czy braniu udziału w scenach kaskaderskich do filmu. Jest ich sporo i są bardziej różnorodne niż można by się spodziewać.
A co ze wspomnianymi, zmiennymi warunkami pogodowymi? W zapowiedziach brzmiało to spektakularnie, a w rzeczywistości stanowi jedynie dodatek do opisanej powyżej mechaniki. Szkoda, bo twórcy (studio Avalanche) mogli wykorzystać ją w znacznie większym w stopniu.
Powyższe to tylko dowód na to, że Avalanche nie lubi mieszać w opracowanej przed laty i jedynie ulepszanej mechanice rozgrywki. Nawet, gdy na horyzoncie pojawia się ciekawy pomysł (jak zmienne warunki pogodowe o potężnym natężeniu), zostaje wyhamowany niczym Rico wlatujący na wingsuicie w ścianę. Jeśli wam to nie przeszkadza i nie znudziliście się rozwałką w stylu znanym z poprzednich części serii - kupujcie i bawcie się świetnie!