Jagged Alliance: Rage! - recenzja
Zawsze ze smutkiem obserwujemy, jak producenci i wydawcy rozmieniają znane marki na drobne. W końcu ten los spotkał także serię Jagged Alliance.
Gdy usłyszeliśmy po raz pierwszy o Jagged Alliance: Rage!, mieliśmy cichą nadzieję, że kultowa seria po wielu latach wróci na właściwe tory. Co prawda, zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie ma się co nastawiać na sukces. Za grę odpowiada maleńkie studio Handy Games o niezbyt mocnym portfolio (wypełnionym głównie produkcjami na urządzenia mobilne), a poza tym ostatnie odsłony serii (opracowane przez innych twórców) pozwoliły nam się przyzwyczaić do miernoty. Jagged Alliance: Back in Action, Jagged Alliance Online, Jagged Alliance: Flashback - każda z nich zawiodła. Jednak wiadomo, że nadzieja umiera ostatnia.
Handy Games nie kombinowało z tematyką Jagged Alliance: Rage!, po raz kolejny wysyłając nas - oraz grupę najemników - na tropikalną wyspę, na której swoje rządy zaprowadził pewien gangster. W tym przypadku jest to baron narkotykowy, z którym będziemy musieli zrobić porządek. Jednak zanim do tego dojdzie, będziemy się musieli rozprawić z jego prywatną armią. Jeśli spodziewacie się po fabule Jagged Alliance: Rage! czegokolwiek innowacyjnego, będziecie zawiedzeni. To historyjka taka, jakich wiele. A to, że twórcom nie mieli żadnych większych ambicji w tym aspekcie, potwierdzają tylko fatalne dialogi.
W rozgrywce także starano się zbytnio nie namieszać. Wcale nas to nie dziwi, ale spodziewaliśmy się, że Handy Games wyciśnie z doskonale znanej mechaniki maksimum. Tymczasem otrzymaliśmy grę taktyczną w skali mikro, w której trafiamy na maleńkie mapy, po których możemy poruszać się w miarę swobodnie... ale tylko w teorii. W praktyce i tak zawsze zmierzamy do celu jedną, najsłuszniejszą ścieżką i eliminujemy przeciwników według narzucającej się nam kolejności. Widać tutaj naleciałości z mobilnych produkcji Handy Games, które są z założenia mniejsze i bardziej schematyczne.
Więcej dowolności mamy w wyborze najemników, choć znalazło się ich w grze jedynie sześciu, a na misję możemy zabrać tylko dwóch (sami widzicie, o jakiej skali mikro mówimy). W owej grupce znaleźli się starzy znajomi z poprzednich gier z serii: Ivan Dolvich, Charlene "Raven" Higgens, Kyle "Shadow" Simmons, Victoria "Vicky" Waters, Helmut "Grunty" Grunther oraz Q "dr Q" Huaong. Każdy z nich posiada odmienne umiejętności, ale każdą dwójką - niezależnie od tego, jaką wybierzemy - będziemy mogli z powodzeniem przejść każdy etap.
Podobnie jak w oryginale, rozgrywka w Jagged Alliance: Rage! toczy się w systemie turowym. W każdej turze mamy określoną pulę punktów akcji (poszczególni najemnicy się nimi różnią), które przeznaczamy na wykonywanie określonych czynności. Spodobało nam się kilka rozwiązań wprowadzonych przez twórców, takich jak konieczność picia wody w celu uniknięcia odwodnienia (warto mieć przy sobie zapas) czy możliwość wyciągania odłamków przy użyciu ostrego narzędzia. Jednakprzestaliśmy je doceniać, kiedy tylko dostrzegliśmy, że walka w Jagged Alliance: Rage! jest nużąca. Nie tylko schematyczna, ale także po prostu nudna. Podobnie zresztą jak skradanie. Nie moglibyśmy także nie zwrócić uwagi na kiepską sztuczną inteligencję przeciwników (czyli jeden z najważniejszych elementów w takiej grze, jak ta).
Nie najgorsze wrażenie robi oprawa audiowizualna Jagged Alliance: Rage! Handy Games postawiło na odmienną estetykę niż ta, którą znamy z poprzednich części serii. Jest znacznie bardziej kolorowa i komiksowa. Choć nie do końca pasuje nam do klimatu i widać po niej, że budżet produkcji nie był za duży, przypadła nam do gustu. Ponadto doceniliśmy czytelność wszystkich elementów - zarówno postaci, elementów otoczenia oraz interfejsu. Nie możemy się specjalnie przyczepić także do udźwiękowienia, na które składa się także - co ciekawe - polski dubbing. Co jeszcze ciekawsze, lokalizacja wypadła całkiem nieźle!
Jagged Alliance: Rage! zainteresuje chyba wyłącznie najzagorzalszych miłośników tej serii. Chociaż i oni być może będą woleli uruchomić którąś z pierwszych części (przymykając oko na przestarzałą grafikę) niż z bólem serca patrzeć na to, w jak złym kierunku podążyła ta kultowa marka.