Iratus: Lord of the Dead - recenzja

Iratus: Lord of the Dead /materiały prasowe

​Można oskarżać twórców Iratus: Lord of the Dead o czerpanie garściami z twórczości konkurencji... ale po co? Skupmy się na tym, że to po prostu bardzo dobra gra.

A od której to konkurencji postanowili odgapiać twórcy Iratus: Lord of the Dead? Jeśli interesujecie się grami, prawdopodobnie w mig wyłapiecie podobieństwo do Darkest Dungeon. Podobnie jak tam, mamy tutaj do czynienia z roguelike'iem z turowym systemem walki oraz licznymi elementami RPG. Jest jedna, spora różnica - o ile w Darkest Dungeon wcielaliśmy się w "tych dobrych" i walczyliśmy z "tymi złymi", o tyle w Iratus: Lord of the Dead zmieniamy stronę. Głównym bohaterem gry rosyjskiego studia Unfrozen jest tytułowy nekromanta, który po prostu uwielbia zabijać.

Reklama

Iratus to bardzo ciekawa postać. To czarnoksiężnik, który nauczył się władać nad życiem i śmiercią. Już raz zginął z rąk bohaterów starających się uchronić świat przed złem, ale powrócił, by się zemścić. Chce zniszczyć wszystko, co dobre, by znaleźć się na samym szczycie świata, dopóki ten w ogóle istnieje. Otrzymał drugą szansę, ale to, czy uda mu się ją wykorzystać, zależy już od ciebie, drogi graczu. Wprowadzenie do Iratus: Lord of the Dead robi bardzo dobre wrażenie i pozwala zorientować się w tym, co czuje, co myśli i czego pożąda główny bohater. Sam antagonista okazuje się na tyle intrygującą postacią, że z przyjemnością się w niego wcielamy. I rozpoczynamy swoją krucjatę.

Świat, do którego trafiamy w Iratus: Lord of the Dead, jest tak samo mroczny, jak główny bohater. Oglądamy go z perspektywy wielkiej mapy z różnego rodzaju oznaczeniami. To z tego poziomu planujemy nasze dalsze podboje. Podboje, które stanowią motyw przewodni tej gry. Większość czasu spędzamy na walce, która do złudzenia przypomina wspomniane Darkest Dungeon. Podobnie jak tam, prowadzimy do boju czteroosobowe oddziały. Podobnie jak tam, potyczki toczą się w systemie turowym. I podobnie jak tam, przeciwnicy są naprawdę wymagający. Przygotujcie się, że będziecie często ginąć. Ale gdy uda wam się odnieść zwycięstwo, satysfakcja będzie naprawdę spora.

Ciekawie wygląda w Iratus: Lord of the Dead sposób, w jaki pozyskujemy nowych bojowników. Otóż wykorzystujemy do tego zdolności Iratusa, związane z ożywianiem zmarłych. Szeregi uzupełniamy więc, wykorzystując fragmenty poległych przeciwników. Chodzi nie tylko o mięso czy kości, ale także o elementy pancerza i broń. Oczywiście im ciekawsze elementy znajdziemy, tym mocniejszych wojowników jesteśmy w stanie stworzyć. Ponadto możemy je ulepszać, wykorzystując alchemię. Nasi poplecznicy posiadają rozmaite umiejętności (każdy z nich po sześć), które zwiększają nasze pole manewru w walce. Specjalne zdolności posiada naturalnie także sam Iratus, którego z czasem rozwijamy w poszczególnych dziedzinach: alchemii, magii, gniewie oraz destrukcji.

Czymś nowym jest w Iratus: Lord of the Dead także rozbudowa miasteczka należącego do głównego bohatera. Robimy to, przeważnie poświęcając naszych podwładnych, co przekłada się na szereg możliwości. W naszej bazie wypadowej możemy m.in. leczyć podwładnych czy zbierać materiały. To naprawdę istotne funkcje, szczególnie, że poziom trudności jest tutaj naprawdę wysoki, więc trzeba korzystać, z czego tylko się da, by zwiększyć szanse na zwycięstwo.

Iratus: Lord of the Dead wygląda podobnie do Darkest Dungeon, choć odnoszę wrażenie, że jest - o dziwo - bardziej kolorowy. Jednak ogólne odczucia są jak najbardziej w porządku. Widać, że trafiliśmy do mrocznego świata, wcielamy się w mrocznego bohatera, mamy mroczny cel... no, ogólnie jest odpowiednio mroczno. Z początku może was nieco przestraszyć liczba elementów interfejsu, ale gwarantuję wam, że już po pierwszej godzinie spędzonej z grą powinniście całkiem biegle się w tym gąszczu poruszać.

Iratus: Lord of the Dead to naprawdę udany klon Darkest Dungeon. Cierpi chyba tylko na jedną bolączkę, zresztą tę samą, co pierwowzór. Z czasem staje się powtarzalny. Wątpię, że będziecie w stanie uniknąć nudy po kilkunastu godzinach spędzonych przed komputerem. Być może udałoby się jej uniknąć, gdyby twórcy lepiej rozwinęli fabułę. Ta - niestety - po naprawdę udanym wprowadzeniu schodzi na drugi plan, przypominając o sobie zdecydowanie zbyt rzadko. Ale pomimo tych dwóch wad z czystym (a może raczej mrocznym) sumieniem polecam Iratus: Lord of the Dead wszystkim miłośnikom "rogalików".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Iratus: Lord of the Dead
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy