InfiniteCorp - recenzja
Cyberpunk jest ostatnio modny, ale twórcy InfiniteCorp potrafili wyróżnić się w gąszczu gier utrzymanych w tej konwencji.
Nie tylko dlatego, że mówimy o produkcji mobilnej, dostępnej wyłącznie w wersji na smartfony i tablety, ale także dlatego, że wyłamuje się ze schematów. Nie jest ani zręcznościówką, ani strategią, ani RPG-iem. To gra decyzyjna, w której poznajemy nieliniową opowieść. Przedstawiono ją przy użyciu kart, a my wywieramy na nią wpływ, dokonując najróżniejszych wyborów.
Przenosimy się do futurystycznego miasta Babylon 6 i wcielamy w świeżo upieczonego menadżera niskiego szczebla w pewnej dużej korporacji. Zasiadamy przed terminalem, który pozwala nam podejmować decyzje w sprawach, z którymi przechodzą do nas przedstawiciele różnych grup społecznych - zarówno szarzy obywatele, gangsterzy i członkowie miejscowych elit. Na każdą potrzebę i pytanie możemy odpowiedzieć "tak" lub "nie" (wystarczy wykonać tinderowy ruch w stronę lewej lub prawej krawędzi smartfona), ale możemy je też odwlekać.
Jak być może się domyślacie, zadaniem gracza jest utrzymanie odpowiednio wysokiego poziomu zadowolenia wśród wszystkich grup. Jest ich w sumie pięć: Elity, Obywatele, Media, Ochrona i Syndykat. Jeśli przesadzimy w którąkolwiek stronę, zaczną się problemy. Nie możemy nikomu nadepnąć na odcisk, a zarazem musimy pamiętać o celach wyznaczonych przez pracodawcę. Być może nie brzmi to skomplikowanie, ale w rzeczywistości balansowanie pomiędzy interesami wszystkich stron jest stanowi nie lada wyzwanie. Głównie dlatego, że owe interesy przeważnie wzajemnie się wykluczają (gdy zaspokoimy potrzebę jednej grupy, prawdopodobnie ktoś inny będzie z tego powodu niezadowolony), ale też z powodu nieprzewidywalności niektórych działań.
Co tydzień otrzymujemy raport. Jeśli któryś ze wskaźników nie będzie odpowiednio wysoki, przegrywamy. Żeby tego było mało, co trzy tygodnie otrzymujemy podsumowanie naszej pracy w korporacji. W tym przypadku także musimy osiągnąć określone minimum. Jeśli tego nie zrobimy, zostaniemy zwolnieni. Czytaj: przegramy.
Czy coś wam to przypomina? Oczywiście, że tak. Reigns! InfiniteCorp opiera się na tych samych zasadach, co ta popularna smartfonowa produkcja. Jednak rodzime studio T-Bull (zgadza się, InfiniteCorp powstała nad Wisłą) znaną z niej koncepcję rozgrywki rozwinęło, wprowadzając kilka świeżych rozwiązań. Ot, chociażby wspomniane cotygodniowe raporty czy możliwość odwlekania spraw, ale także finanse osobiste (też musimy mieć je cały czas na oku) oraz umiejętności i przedmioty, które czasem mogą uratować nam skórę w trudnej sytuacji, czasem poprawiają relacje z którąś grupą etc. Niewątpliwym plusem gry jest to, że - w przeciwieństwie do Reigns - wydano ją także w polskiej wersji językowej. Nie ma więc obaw, że nie zrozumiecie którejś karty i podejmiecie przez to złę decyzję, jak mogłoby to mieć miejsce w Reigns.
InfiniteCorp to w mojej opinii idealna gra smartfonowa (która być może w przyszłości zostanie przeniesiona na pecety). Posiada przejrzyste zasady (co wcale nie oznacza, że jest łatwa, bo absolutnie nie jest), jest prosta w obsłudze, gra się w nią szybko i przyjemnie (to doskonały "zabijacz czasu" np. podczas podróży do pracy czy oczekiwania w kolejce). I ma w sobie coś, co sprawia, że chcemy podchodzić do niej kolejny raz, i kolejny, i kolejny (zachęcają do tego m.in. kolejne postacie, które z czasem odblokowujemy).
Choć z początku miałem obawy, że T-Bull skupiło się przede wszystkim na tym, by załapać się na falę popularności cyberpunku (która oczywiście wiadomo, skąd się wzięła), szybko okazało się, że to nieprawda. InfiniteCorp to wciągająca gra, za którą zdecydowanie warto zapłacić te kilkanaście złotych.