Hyrule Warriors - recenzja
Niewielki sukces poprzedniej generacji konsol Nintendo sprawił, że wielu graczy ominęło naprawdę świetne tytuły. Na szczęście kolejne porty wypełniają bibliotekę Switcha, pozwalając na nadrobienie zaległości. Tym razem obecnością na nowym handheldzie zaszczyciło nas Hyrule Warriors: Definitive Edition.
Hyrule Warriors to spin-off popularnej serii Dynasty Warriors reprezentującej swój własny gatunek, musou. Mówiąc w nomenklaturze zachodnich produkcji, mamy do czynienia z hack n’ slashem w najpiękniejszej jego formie. Hordy przeciwników zalewające kolejne mapy staną na naszej drodze do zwycięstwa. Siekanie jednym zamachem miecza kilkunastu rywali nigdy nie było tak przyjemne.
Rozgrywka trybu Legendary, kampanii Hyrule Warriors, jest dokładnie tak bezpośrednia, jak Wam się wydaje. Gra została podzielona na kilkanaście map, na trzech różnych poziomach trudności. Naszym zadaniem jest wybranie trójki bohaterów, wyposażenie ich w odpowiednie przedmioty, ulepszenie ich umiejętności i wyruszenie na pole bitwy. Armia naszych sprzymierzeńców przeciwko tysiącom przeciwników. W telegraficznym skrócie, chodzi o to, żeby przejąć całą mapę. Rozpoczynamy misję w lokacji zajętej niemalże w stu procentach przez rywala, a kończymy ją zazwyczaj, mając kontrolę nad każdym jej zakątkiem. Od niszczenia setek rywali, przez przejmowanie określonych fragmentów mapy, aż po pokonanie potężnego bossa.
W pozornej prostocie Hyrule Warriors kryje się jednak sporo ciekawych mechanik, które nie ograniczają nas wyłącznie do biegania i niszczenia kolejnych rywali. Zawdzięczamy to przede wszystkim Definitive Edition, czyli zebraniu wszystkich dodatków z wersji Wii U oraz 3DS w jednym, potężnym tytule. Nagle okazuje się, że zamiast kontrolować jednego bohatera, mamy ich aż trzech, możemy wydawać im rozkazy, a podczas walki wykonujemy kolejne zadania, główne lub poboczne, gwarantujące nam kolejny krok w kierunku zwycięstwa albo nowe bonusy do postaci po ukończeniu misji.
Hyrule Warriors to przede wszystkim raj dla fanów masterowania. Zajmująca kilkanaście godzin kampania jest bowiem tylko początkiem całej zabawy. Każdy z bohaterów ma swoje umiejętności, ekwipunek oraz rozwijające się powoli drzewko możliwości, które z każdym kolejnym krokiem dodaje coś nowego do naszej postaci. Ataki zostają wzmocnione, combo zaczyna się poszerzać, a inwestycja w wybraną trójkę zaczyna spłacać się na polu bitwy.
Oprócz rozwoju bohaterów są również dodatkowe aktywności na mapach gwarantujące chociażby więcej punktów zdrowia dla naszych postaci. Hyrule Warriors to niekwestionowany król powtarzalności. Jak już wsiąkniecie w rozgrywkę i zrozumiecie, na czym polega, będziecie powtarzali mapy na wyższych poziomach trudności, szukali znajdziek pomiędzy hordami przeciwników, kupowali nowe bronie i patrzyli z satysfakcją, jak nowe możliwości pozwalają Wam przelatywać przez potwory niczym tornado. A gdyby tego było mało, Legendary Mode to tylko jedna z kilku możliwości. Po wymaksowaniu kampanii na odkrycie czeka również Adventure, z lokacjami inspirowanymi Zeldą.
Jest to najlepszy moment, żeby wspomnieć również o tym, że miłośnicy Breath of the Wild albo zagorzali fani całej serii, będą cieszyć się nie tylko z samej wciągającej rozgrywki, ale również tony nawiązań i easter eggów. Nie jest to pierwszy spin-off Dynasty Warriors, wcześniej pojawiały się również wariacje chociażby z One Piece czy Fire Emblem, co ewidentnie widać po nowym tytule Nintendo Switch. Nacieszycie się przejmowaniem kolejnych map, przejdziecie kampanię, a potem wsiąkniecie w Adventure Mode przypominający fanom ich setki godzin spędzone z Zeldą.
Hyrule Warriors: Definitive Editions to hack n’ slash w najczystszej postaci. Jeżeli wyzwania w grach nie szukacie w pojedynczych rywalach i nie odrzuca Was regularne powtarzanie prostych kombinacji ataków, jest szansa, że ta gra pochłonie Was na dobre i porzuci po dobrych kilkudziesięciu godzinach. Miłośnicy Zeldy zaliczą rewelacyjny fan service, a sympatycy gatunku znajdą mnóstwo rzeczy do roboty oraz rozgrywkę gwarantującą tonę frajdy.