House of Ashes: Horror w Iraku!
Jeśli grałeś w którąś z poprzednich gier z serii The Dark Pictures Anthology, bez trudu przekonam cię do zagrania w House of Ashes... albo cię od tego odwiodę.
Wszystko zależy od tego, czy poprzednie produkcje studia Supermassive Games - nie tylko Man of Medan i Little Hope, ale także Until Dawn - przypadły ci do gustu czy też nie. House of Ashes bazuje bowiem na tych samych założeniach i choć opowiada zupełnie nową historię, to nie oferuje żadnych nowinek w rozgrywce (no, może poza jedną, ale o tym później). To kolejna - skądinąd całkiem udana - filmowo zrealizowana przygodówka, w której losy głównych bohaterów zależą od naszych decyzji.
Po wyprawie na ocean w Man of Medan i polowaniu na czarownice w Little Hope przenosimy się na Bliski Wschód. Gra rozpoczyna się tradycyjnie, od retrospekcji przedstawiającej tło i zalążek przedstawionej historii. Niedługo później przenosimy się do teraźniejszości i poznajemy właściwą część opowieści. Poznajemy losy amerykańskiego oddziału, który podczas wojny w Iraku wyrusza na poszukiwania ukrytego składu broni nuklearnej Saddama Husajna. Jak pewnie się domyślacie, na miejscu żołnierze odkrywają coś zupełnie innego. Coś, co będzie chciało ich dopaść.
Nie wchodząc w szczegóły, muszę przyznać, że opowiedziana w House of Ashes historia przypadła mi do gustu. Po dość sztampowej (acz udanie zrealizowanej) Little Hope ucieszyłem się na wyprawę na Bliski Wschód, gdzie amerykańskie i europejskie horrory rozgrywają się nader rzadko. Fabuła intryguje i trzyma w napięciu, choć trudno przymknąć oko na pewne niedorzeczności. Najwyraźniej jest to cena, jaką musimy zapłacić za dużą swobodę w decydowaniu o losach poszczególnych postaci.
Co się tyczy bohaterów, wszystkich zarysowano dość wyraźnie, eksponując zarówno pozytywne, jak i negatywne cechy charakteru, a także ukazując z bliska zachodzące między nimi relacje. Warto dodać, że wśród bohaterów pojawiają się nie tylko Amerykanie, ale także irakijski żołnierz, dzięki czemu możemy spojrzeć na sytuację z dwóch różnych perspektyw. Jednych protagonistów polubicie, innych pewnie nie. Jedni okażą się bohaterami, drudzy tchórzami. Jedni przeżyją, część z nich nie będzie miała tego szczęścia. Ale w dużym stopniu zależy to - tak jak w dotychczasowych odsłonach serii - od dokonywanych przez nas wyborów.
Poprowadzenie już za pierwszym razem historii tak, by wszyscy bohaterowie przeżyli, jest wręcz niemożliwe. Sytuacje, w których podejmujemy decyzje, są przeważnie bardzo nieoczywiste i trudno odgadnąć, jaki będzie ich skutek. Czasem nawet poprawne wykonanie quick time eventu może spowodować śmierć kompana. House of Ashes przyspiesza produkcję adrenaliny w organizmie i potrafi sprawić, abyśmy naprawdę pożałowali tego, co przed chwilą zrobiliśmy. W tym od zawsze tkwi siła twórczości Supermassive Games.
Wyborów dokonujemy podczas przerywników filmowych. Pomiędzy nimi House of Ashes to jednak liniowa przygodówka, w której rzadko możemy pójść gdzieś w bok albo zrobić coś innego, niż założyli sobie twórcy. Czasem trafiamy do nieco bardziej otwartej lokacji, którą eksplorujemy w takiej kolejności, jak nam się podoba, ale zawsze są to tylko pozory prawdziwej swobody. Czyli nic się nie zmieniło w stosunku do poprzednich odsłon serii. Nie licząc jednej rzeczy - pracy kamery. Ta była do tej pory osadzona w stałych punktach, a teraz często przenosi się za plecy postaci, którą w danej chwili kierujemy.
House of Ashes zachwyciło mnie oprawą graficzną. Grę testowałem na PlayStation 5, mogąc wybierać pomiędzy ustawieniami jakościowymi a wydajnościowymi. I tak jak zwykle wybieram tę drugą opcję (wolę nieco niższą rozdzielczość i 60 klatek na sekundę), tak tym razem zdecydowałem się na pierwszą. W tej konfiguracji iracka przygoda prezentuje się fenomenalnie, wprost fotorealistycznie, a niższa liczba FPS-ów nie przeszkadza, a nawet przeciwnie - dodaje całości bardziej filmowego charakteru.
Głosy bohaterów czy potworów brzmią bardzo dobrze, natomiast gorzej ścieżka dźwiękowa, która przez większość czasu jest niemal nieobecna. Wydawca nie zadbał też niestety (po raz kolejny) o tłumaczenie na język polski. Nawet teksty pozostały po angielsku.
Z House of Ashes sprawa jest bardzo prosta. Jeśli polubiłeś dotychczasową twórczość Supermassive Games, będziesz zadowolony. A jeśli zraziłeś się, grając w Man of Medan czy Little Hope, nie masz tu czego szukać. I podejrzewam, że podobnymi słowami zakończę recenzję każdej kolejnej odsłony The Dark Pictures Anthology. A tych przewidziano w sumie, jak wiadomo, osiem.