Horror Story: Hallowseed - recenzja
Psychologiczny horror - gdy zobaczyłem to określenie w opisie Horror Story: Hallowseed, nie zastanawiałem się długo, tylko zainstalowałem grę, uruchomiłem i... dałem się nastraszyć!
W ostatnim czasie w moje ręce wpadły dwa horrory na PC. Tak odmienne, że czuję się "gatunkowo zaspokojony" na dłuższy czas. Forgive Me Father od gdańskiego studia Byte Barrel okazało się przerysowanym FPS-em w stylu retro i w atmosferze grozy a’la Lovecraft. Potrafiącym przestraszyć, ale raczej swobodnym i nastawionym na akcję, a nie opowiadanie historii. Natomiast Horror Story: Hallowseed okazało się czymś zupełnie przeciwnym. Horror autorstwa Jeffa Winnera stawia przede wszystkim na historię i straszenie gracza. Po broń nie sięgamy tu wcale.
Horror Story: Hallowseed to w istocie psychologiczny horror, w którym eksplorujemy, rozwiązujemy zagadki, poznajemy fabułę i... podskakujemy niejednokrotnie w fotelu. Gra przenosi nas do fikcyjnej lokacji - Hallowseed - którą poznajemy z perspektywy pierwszoosobowej. Historia rozpoczyna się w momencie, w którym wyruszamy wraz z przyjaciółmi na biwak w lesie. Wyprawa kończy się fatalnie. W wyniku niewyjaśnionych okoliczności tracimy przytomność oraz kontakt ze znajomymi. Budzimy się sami, w nieznanym i nieprzyjaznym miejscu. Musimy odszukać kompanów i dowiedzieć się, co się, tak w ogóle, wydarzyło. Przeszkodzą nam w tym jednak niespokojne dusze, przed którymi będziemy uciekać albo się ukrywać.
Horror Story: Hallowseed działa w oparciu o prostą i dobrze znaną mechanikę. Podobnie jak w grach takich jak Amnesia czy SOMA, przemierzamy kolejne lokacje, posługując się czterema klawiszami kierunkowymi oraz myszką, oraz wchodzimy w interakcje z napotkanymi przedmiotami i elementami otoczenia. Swoich sił może spróbować tutaj każdy, nawet całkowicie niedzielny gracz. Nie radziłbym jednak podchodzić do tej gry osobom o słabych nerwach. Atmosfera gęstnieje w niej naprawdę szybko. Główny bohater niedługo po rozpoczęciu przygody rodem z koszmarów zaczyna odchodzić od zmysłów. Pojawiają się halucynacje, zaburzenia obrazu...
W końcu stajemy też twarzą w twarz z zagrożeniem. Jednak - podobnie jak w większości horrorów (nie tylko gier) - najstraszniej w Horror Story: Hallowseed jest wtedy, gdy nie widzimy tego, czego mamy się bać. Czasem twórcom udaje się podtrzymać obawy gracza, kiedy na ekranie pojawia się główny "straszycie" (wyszło to całkiem nieźle w Alien: Isolation czy w polskim The Medium), ale Jeff Winner nie poradził sobie z tym zadaniem. Jego horror wypada zdecydowanie lepiej, gdy nie zaglądamy strachowi prosto w oczy.
Horror Story: Hallowseed straszy głównie atmosferą, kilka razy nastraszyło mnie też klasycznymi jump scare’ami, ale obawy rosną także wtedy, gdy stracimy latarkę - nasze główne źródło światła w ciemnych miejscach (a niemal wszystkie są ciemne). Do odnalezienia drogi do celu muszą nam wówczas wystarczyć zapałki. Ograniczone oświetlenie zawsze sprawdza się w takich grach. Najlepiej wykorzystano je bodaj w Amnesii. Tutaj nie bałem się o nie aż tak bardzo, ale wizja utraty latarki podsycała mój niepokój.
Gra koncentruje się na eksploracji, nie prowadząc nas jednak za rękę. Przemierzając główną lokację - duży, pełen zakamarków dom - łatwo się zgubić. Gdy do tego dojdzie, zawsze warto przypomnieć sobie ścieżkę do centralnego punktu z fortepianem. Tutaj nie tylko odświeżamy naszą orientację, ale także dokonujemy zapisu. Jeśli nie dokonujemy postępów, rzadziej zaczynają występować elementy mające na celu nas nastraszyć (chociażby dźwiękowe).
Można to potraktować jako wskazówkę, ale dla mnie była to wada. Jeff Winner obiecywał, że w Horror Story: Hallowseed będzie działać specjalny algorytm, odpowiedzialny za straszenie gracza losowo i na różne sposoby. Sztuczna inteligencja powinna się włączać właśnie wtedy, gdy utykamy na jakiś czas, nie mogąc znaleźć rozwiązania. A skoro przy wadach jesteśmy, to muszę wspomnieć też o voice actingu. Postacie brzmią tak sobie i według mnie lepiej byłoby, gdyby twórca ograniczył się w swoim dziele do tekstu pisanego.
Horror Story: Hallowseed to kawał przyzwoitego horroru, który powinien zadowolić miłośników gatunku. Chociaż raczej tych, którzy w opowieściach grozy nie szukają przede wszystkim powiewu świeżości. Historia Jeffa Winnera i sposób jej prezentacji czerpią garściami z klasyki. Jednak robią to dobrze.