High Hell - recenzja

Fork Parker, dyrektor finansowy Devolver Digital, przyznał, że początkową koncepcją gry było wyważanie drzwi kopniakiem i palenie worków z kokainą, ale z powodu ograniczeń wiekowych dorzucono do niej przemoc i arsenał broni. Nie jestem jednak pewien, czy wprowadzenie do produkcji nowych pomysłów zostało odpowiednio dobrze zrealizowane.

High Hell został stworzony przez duet Terriego Vellmana, twórcy Heavy Bullets, (swoją drogą dołączanego za darmo, gdy kupimy egzemplarz na Steamie) i Doseone, rapera współpracującego już przy Enter the Gungeon czy Samurai Gunn, który odpowiedzialny jest za soundtrack. Wydaniem zajęło się studio Digital Devolver, które ma na swoim koncie słynne Hotline Miami. Z tym tytułem zresztą High Hell budzi pewne skojarzenia.

Jaka historia stoi za rozgrywką? Niestety nie można tego stwierdzić z całą pewnością, bo twórcy nie pokusili się o wstęp czy fabularne przerywniki, a nie zauważymy też ani jednego dialogu. Jasnym jest, że walczymy z korporacją Pitchcorp, która jednak nie jest zwykłą organizacją. Znaleźć tu możemy pentagramy, demony i kozy przeznaczone na krwawe ofiary, a rolę Bo$$a, czyli głównego antagonisty, pełni sam diabeł. Prawdopodobne jest, że znajdujemy się w piekle, ale faktem jest, że fabuła mogła zostać przynajmniej minimalnie zarysowana.

Reklama

No dobrze, przejdźmy więc do samej rozgrywki i tego co jest dla niej kluczowe - walki. Słowa Forka Parkera wydają się nieśmiesznym żartem, gdy zasiądziemy do gry. Na pierwszy rzut oka widać, że nie mamy tu do czynienia z "arsenałem". Wręcz przeciwnie, twórcy oddali w nasze ręce jedynie jeden egzemplarz  broni palnej, co dla gry będącej czystą strzelanką jest poważnym minusem. Chyba, że dorzucimy tutaj kopniaki, którymi otwieramy drzwi i możemy używać ich w walce. Tak czy inaczej, pod tym kątem High Hell wypada biednie. Wspomniany "Duszgun" pozwala na strzelanie ciągłym strumieniem energii, a szybkość z jaką to robimy jest ograniczana jedynie przez zręczność naszych palców. Amunicja jest nieograniczona, a rozgrywka jest zwrócona w kierunku dynamicznych starć, a nie pieczołowitego szukania nabojów.

Choć zwiastun ukazuje grę jako szybką i opierającą się na taktyce frontalnego szturmu, to podejście takie może być zastosowane chyba wyłącznie przez bardzo doświadczonych graczy. W innym wypadku zakończy się rychłą i bolesną śmiercią, gdyż produkcja pochwalić się może wysokim poziomem trudności, co właśnie łatwo skojarzyć można z Hotline Miami. Trzy strzały wystarczą, by położyć głównego bohatera trupem, co skutkuje pojawieniem się na początku mapy z powodu braku możliwości zapisania gry. Z drugiej strony większość wrogów pada po jednym trafieniu, a każdy zabity przekłada się na odnowienie niewielkiej części paska zdrowia. Gra promuje ciągłą walkę, a czekanie za rogiem nie umożliwia regeneracji. Z rzadka pojawiają się apteczki doraźnego użytku, ale przez brak odpowiedniego tutoriala, o ich przeznaczeniu dowiedziałem się gdzieś w połowie gry.

Na swojej drodze napotkamy niewiele typów przeciwników, co wprowadza do rozgrywki niechciany efekt powtarzalności. Co pięć poziomów pojawi się także boss, który stanowi dużo wyższe wyzwanie niż szeregowi wrogowie. Na szczególną uwagę zasługuje tu Beelzebot, olbrzymi robot spotykany na poziomie dziesiątym, który wyjątkowo napsuł mi krwi i osobiście uważam go za większe wyzwanie niż ostatecznego antagonistę. Choć sama gra jest bardzo krótka (2/3 godziny zabawy), a lokacje przechodzi się przeważnie w ekspresowym tempie, to większość czasu, który przy niej spędzimy, wynika z powtarzania poziomów, na których ponieśliśmy porażkę.

Na uwagę zasługuje oprawa graficzna, która przypomina stworzoną przed czternastu laty XIII, oparta na cel-shadingu, czyli technice renderowania sprawiającej wrażenie, że grafika została narysowana ręcznie. Dzięki temu High Hell wygląda jak komiks i trzeba przyznać, że ma to swój urok. W ten klimat wpasowuje się też muzyka, stworzona przez Doseone. Elektroniczne dźwięki nie kłócą się z rozgrywką, ale jednocześnie nie ma w nich nic, przez co zapamiętałbym je na dłużej niż do chwili zakończenia gry. Jeśli ktoś woli bardziej stonowaną ścieżkę audiowizualną, to pod tym aspektem High Hell może go rozczarować, jednak osobiście nie uznaję oprawy za wadę.

Cała produkcja jest utrzymana w oparach absurdu. W nazwach przeciwników pojawiają się zabawne gry słowne, a ekrany ładowania zostały wzbogacone minigierkami, w których np. rzucamy przeciwnikami do kosza czy podpalamy gotówkę. To ostatnie jest swoją drogą stałym celem pobocznym, za wypełnianie którego otrzymujemy dodatkowe punkty.

Mimo wielu wad, sama gra jest całkiem przyjemna. Zwłaszcza na odstresowanie, gdyż mimo licznych śmierci nie jest specjalnie frustrująca, a zapewnia spore możliwości wyżycia się na otoczeniu. W zasadzie większość otaczających nas sprzętów można kopnąć i zrzucić, przez co gracz może nieźle bawić się siejąc chaos w kolejnych pomieszczeniach. Niestety powtarzalność rozgrywki sprawia, że jest ona najprzyjemniejsza w niewielkich dawkach. Grając w całość przy jednym posiedzeniu z czasem mija ochota na przebijanie się przez kolejne etapy, a zabawa robi się dość żmudna. Poza tym produkcji brakuje elementu, który przyciągałby do niej na dłużej. Szczerze mówiąc, po zakończeniu High Hell, prawdopodobnie nie będę sięgał do niego zbyt często, ale też nie uważam czasu, który poświęciłem tej produkcji za zmarnowany, bo bawić można się całkiem nieźle.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy