GRID Legends - recenzja - kolejna udana gra wyścigowa
Gdy dowiedziałem się, że Codemasters i Electronic Arts zaplanowały premierę GRID Legends na koniec lutego, zacząłem zastanawiać się nad kompetencjami zatrudnionych w tych firmach marketingowców.
Dlaczego? Przecież zaraz na początku marca do sprzedaży trafi Gran Turismo 7. Wiadomo, że siódma odsłona legendarnej wyścigowej serii będzie dostępna tylko dla posiadaczy PlayStation 4 i PlayStation 5, ale przecież w ostatnim czasie wirtualni miłośnicy motoryzacji mówią niemal wyłącznie o niej. "No dobrze, ale może Codemasters szykuje taką petardę, że Gran Turismo 7 zjedzie na boczny tor?" - pomyślałem w pewnej chwili. W końcu niczego nie można nigdy wykluczać, prawda? Ostatecznie otrzymaliśmy grę, która zadowoli niejednego entuzjastę ścigania się samochodami, choć raczej nie tego, który ostrzy sobie zęby na Gran Turismo 7, bo będzie miał na czym w niego pograć.
Głównym daniem w GRID Legends jest zrealizowany w filmowym stylu tryb fabularny, zatytułowany Driven to Glory - Walka o chwałę. Opowiada on o zespole Seneca Racing, który na papierze nie ma większych szans na nawiązanie równorzędnej walki z konkurentami, ale za to ma nas. A w kogo wcielamy się my? A jakże, w kierowcę, który zwyciężając raz za razem, wywinduje swój team na szczyt. Na dokonanie tego będzie potrzebował czterech, może pięciu godzin. Tyle czasu wystarczy na ukończenie wszystkich 36 epizodów. Podczas przygody poznajemy parę osób, które wspierają nas w drodze do światowej czołówki. Niestety, ani one, ani sama ścieżka na szczyt nie wywołują większych emocji. Cieszy poziom realizacji przerywników filmowych (Codemasters skorzystało przy tym z technologii, której efekty możemy oglądać m.in. w serialu "Star Wars: Mandalorianin"), ale poza tym trudno zachwycić się zaserwowaną fabułą. A także zadaniami, przed którymi stajemy. Te zazwyczaj polegają na zakończeniu wyścigu na podium. Ale i to przeważnie nie jest potrzebne do pchnięcia historii naprzód (sic!).
Ostatecznie tryb fabularny w GRID Legends okazał się dla mnie nie daniem głównym, a przystawką do tego, co jeszcze gra ma do zaoferowania. O wiele lepiej bawiłem się w karierze, która przynajmniej czegoś od nas wymaga. Czasem grind jest w niej może nieco przesadzony, ale za to poziom trudności ustawiono na tyle wysoko, że odczuwamy satysfakcję, odnosząc zwycięstwo w wyścigu. GRID Legends ma oczywiście także moduł sieciowy, w którym możecie pościgać się z wirtualnymi kierowcami z całego świata. Ale możecie w ogóle nie odczuwać takiej potrzeby ze względu na... sztuczną inteligencję. Ale o niej za chwilę.
GRID Legends - podobnie jak poprzednie odsłony serii GRID - stanowi hybrydę symulacji i gry zręcznościowej. Jeśli nie jesteście ani zupełnymi nowicjuszami, ani hardkorowymi miłośnikami motoryzacji, powinniście się tutaj odnaleźć. Autorzy standardowo pozwolili nam wpływać w dość dużym zakresie na poziom trudności. W opcjach znajdziecie sporo różnego rodzaju utrudnień/ułatwień, które można w każdej chwili włączyć/wyłączyć. Model jazdy jest przyzwoity, ale jeśli graliście w GRID-a z 2019 roku, nie dostrzeżecie wielkich zmian. Nie twierdzę, że ich nie ma, ale można by oczekiwać więcej po trzyletniej przerwie. Mam do twórców żal o to, że większość pojazdów prowadzi się w GRID Legends podobnie, a wrażenie prędkości - a przez to ogólna dynamika - wypada dosyć blado. Jednak nie zmienia to faktu, że z wyścigów czerpałem sporo przyjemności i satysfakcji.
Do zalet GRID Legends należy z pewnością zaliczyć sztuczną inteligencję. Zgodnie z zapowiedziami twórców, podczas wyścigów nasi rywale niejednokrotnie popełniają błędy, rozbijają swoje samochody, zaś system Nemesis odpowiada za relacje między nami a konkurentami. Jeśli zajdziemy któremuś z nich za skórę, ten to zapamięta. Przy najbliższej okazji może na przykład spróbować zepchnąć nas z trasy. Szkoda tylko, że czasem gra przesadza i oszukuje. Rywal, który zmieni stosunek do nas na wrogi, może dogonić nas nawet wtedy, gdy uciekniemy mu na znaczą - wydawałoby się, nie do odrobienia - odległość.
W GRID Legends znalazło się aż 128 samochodów. To znacznie więcej niż w GRID-zie z 2019 roku. Pojazdy podzielono aż na dziewięć kategorii, wśród których znalazły się bolidy, samochody codzienne, sportowe bryki, a nawet ciężarówki. Gra pozwala nam pojeździć takimi maszynami, jak np. Bugatti Veyron, Koenigsegg Agera RS, McLaren M8D, Pagani Zonda Revolucion, Ford Mustang Shelby GT500, Dodge Challenger SRT Demon czy Chevrolet Camaro Super Tourer. Wszystkie z nich odwzorowano w najdrobniejszych szczegółach. Zabrakło mi jedynie liczniejszych opcji personalizacji i tuningu. Złego słowa nie można natomiast napisać o trasach. Jest ich dużo, są różnorodne i pięknie je wykonano.
GRID Legends to udana gra wyścigowa, choć te jej elementy, które przed premierą miały decydować o jej sile, okazały się co najwyżej przyzwoite. Chodzi mi przede wszystkim o tryb fabularny oraz sztuczną inteligencję. Pierwszy wypada blado, drugi zaś dobrze, ale niewiele lepiej niż w poprzedniej odsłonie serii. W ogóle trudno uznać GRID Legends za wyraźny krok naprzód. To po prostu kolejna bardzo przyzwoicie wykonana "ścigałka" od Codemasters.