Greyhill Incident - recenzja. Jeśli tak ma wyglądać inwazja obcych...
... to ja dziękuję, postoję - wolę ich jednak nie spotykać. Greyhill Incident wypada źle pod niemal każdy względem. Czy to ponury żart z Ziemian?
Greyhill Incident składa hołd klasyce filmów o inwazji obcych. Gra stawia nas w butach Ryana Bakera, mieszkańca tytułowej dzielnicy Greyhill, która pewnego dnia zostaje napadnięta przez małe szare istoty (najprawdopodobniej z kosmosu). Kocham historie o UFO i tym podobnych zjawiskach. Miałem nadzieję, że Greyhill Incident porwie mnie niczym zgraja kosmitów w środku nocy.
Niestety, zamiast dostarczyć trzymającej w napięciu, angażującej historii, gra sprawia, że inwazja obcych wydaje się bardziej nudna niż wizyta u nielubianej ciotki. Gra nie wykorzystuje swojego potencjału, tracąc okazję do stworzenia czegoś oryginalnego. Wprowadza nas do świata, który jest po prostu pusty i pełny powtarzalnych zadań.
Historia, którą próbuje nam opowiedzieć Greyhill Incident, jest chaotyczna i pełna nonsensu. Gra zleca nam serię absurdalnych zadań, które mają jedynie niejasne cele, takie jak "znajdź Rachel". Nie oferuje przy tym żadnych punktów orientacyjnych. 3-godzinna przygoda kończy się kompletnie niezadowalającym zakończeniem, które wydaje się być raczej końcem pierwszego aktu niż całej opowieści. Niedopracowany scenariusz sprawił, że czułem się zagubiony i zdezorientowany. To chaotyczna mieszanka różnych pomysłów, które nie łączą się ze sobą w żaden logiczny sposób. A to tylko jeden z wielu aspektów Greyhill Incident, które sprawiają, że nie poleciłbym go nawet największemu miłośnikowi teorii spiskowych i programu "Nie do wiary".
Mechanika gry jest równie frustrująca, co jej historia. Przechadzając się po Greyhill, musimy poruszać się ekstremalnie wolno, unikając mało przerażających szarych, uzbrojonych obcych. Oprócz ukrywania się w śmietnikach i samochodach, gra nie oferuje praktycznie żadnych innych mechanik skradania. Ten brak swobody sprawił, że często czułem się bezsilny i zdezorientowany. Greyhill Indicent to skradanka będąca totalną antyreklamą tego gatunku.
Greyhill Incident próbuje być straszna, ale jej próby są raczej komiczne niż przerażające. Gra ma dziwną atmosferę, która sprawia, że czujemy się, jakbyśmy oglądali niskobudżetowy, amatorski film o inwazji obcych. Nieliczne dialogi są napisane tragic są niewygodne i często wydają się być pisane przez sztuczną inteligencję, co tylko dodaje do tego niezręcznego wrażenia. Greyhill Incident nie oferuje prawdziwej grozy ani naprawdę zabawnych momentów. Zamiast tego, otrzymujemy dziwaczną mieszankę, która nie spełnia oczekiwań w żadnym z tych aspektów.
Obcy, którzy na nas polują, są jednymi z najmniej interesujących potworów w historii gier. Są niewielcy, szarzy i wydają dźwięki rodem z kreskówek. W teorii odgłosy miały chyba podkreślić grozę, ale efekt jest dokładnie przeciwny. Jednocześnie musimy na nie ciągle uważać, bo spotkanie pierwszego stopnia kończy się niechybnie śmiercią naszego bohatera.
Grafika w Greyhill Incident nie jest najgorsza. Sytuację ratuje w dużym stopniu to, że akcja toczy się nieustannie w ciemnym otoczeniu, co pozwoliło twórcom ukryć niektóre mankamenty. Obszar rozgrywki jest jednak monotonny i nie oferuje niczego ekscytującego. Obcy zaś są mało różnorodni, przez co szybko się do nich przyzwyczajamy i... chciałem napisać, że przestajemy się ich bać, ale przecież trudno w ogóle zacząć się ich bać.
Greyhill Incident nie tyle nie spełnił moich oczekiwań, co okazał się jednym z największych gniotów, jakie trafiły w tym roku na pecety i konsole. Miałka i chaotyczna fabuła, monotonne zadania do wykonania, drastycznie krótki czas "zabawy". brak elementu grozy (na który bardzo liczyłem), powtarzalni przeciwnicy... Ah, długo by wymieniać. Może skrócę ten wywód i skwituję krótko: omijaj tę grę z daleka tak, bo to katastrofa, przy której incydent w Roswell to pryszcz.