Gran Turismo 7 - recenzja

​Gran Turismo 7 to świetne wyścigi, które zepsuto na tyle sposobów, że aż trudno w to uwierzyć.

Na konsolach nowej generacji zaczęły się wreszcie pojawiać exclusive'y z najwyższej półki. Także miłośnicy wyścigów powinni być już w pełni usatysfakcjonowani. Posiadacze Xboksów otrzymali pod koniec ubiegłego roku doskonałą Forza Horizon 5, a parę miesięcy później właściciele PlayStation zostali w końcu uraczeni kolejnym Gran Turismo. Nie spin-offem, jak Gran Turismo Sport (jedyne GT, które ukazało się w całym cyklu życia PlayStation 4), tylko pełnoprawną kontynuacją - Gran Turismo 7. Pierwsze recenzje nowej produkcji Polyphony Digital sugerowały, że to prawdziwy przebój. Ja jednak nie posuwałbym się tak daleko w pochwałach. Zgadzam się co do tego, że to MÓGŁ być prawdziwy przebój.

Reklama

Gran Turismo 7 rozpoczyna się od... trybu muzycznego. Zasiadamy za kierownicą klasyka - Porsche 356 - i słuchamy klasyki w wykonaniu Królewskiej Orkiestry Filharmonicznej. Poza tym są dostępne jeszcze dwa inne wyścigi - z odmienną muzyką i innymi samochodami. Zapowiada się ciekawie, ale chwilę później okazuje się, że to tak naprawdę zwykła jazda od bramki do bramki. Wygląda to na dodatek doszyty na ostatnią chwilę niczym kolorowa łatka, który sprawdza się głównie jako czekadełko podczas czekania na zakończenie instalacji. A szkoda, bo przy choć trochę większym zaangażowaniu można by z tej części gry uczynić atrakcyjny, odrębny moduł. Na szczęście co innego jest daniem głównym dla pojedynczego gracza. To tryb o nazwie... Cafe. Tak, zasiadamy w kawiarni, oglądamy zdjęcia filiżanek kawy i wybieramy z karty kolejne misje. Choć brzmi to wariacko, moduł okazuje się prawdziwą gratką dla miłośników motoryzacji. Na kolejnych etapach wykonujemy zadania związane z określonymi markami czy modelami samochodów, uzyskujemy dostęp do kolejnych pojazdów, tuningujemy je, a dodatkową nagrodą za wykonywanie misji są świetnie wykonane materiały wideo i zdjęcia samochodów - oglądanie ich to czysta przyjemność.

Jednak Polyphony Digital zrobiło, co mogło, by oszpecić ten potencjalnie wspaniały tryb. Cafe wypełniono po brzegi tekstami, przez które musimy się przeklikiwać niczym w jakimś jRPG-u pozbawionym funkcji "fast forward". Część z nich jest interesująca, ale od pewnego momentu zacząłem mieć dość. To w końcu gra wyścigowa, a nie wirtualna encyklopedia! Gdyby twórcy zrealizowali tę część w formie filmów czy nagrań audio, na pewno byłaby atrakcyjniejsza, tymczasem wszystkie teksty trzeba czytać (naprawdę, nie mam nic do czytania, wręcz przeciwnie, ale nie wtedy, gdy odpalam na PlayStation 5 topową "ścigałkę"). Jak w niezależnym, niskobudżetowym jRPG-u, a nie w sztandarowej produkcji Sony, za którą trzeba zapłacić około 300 złotych.

Skoro jesteśmy przy cenie, miejcie na uwadze, że sam zakup Gran Turismo 7 to prawdopodobnie nie koniec waszych wydatków. Sony najwyraźniej zapatrzyło się na 2K i wprowadziło do gry (rękami Polyphony Digital) system mikrotransakcji, z którego wręcz będziemy zmuszeni skorzystać, chcąc odblokować najbardziej ekscytujące samochody. A ceny kredytów potrafią przyprawić o zawroty głowy. Odblokowanie aut z niższych lig to wydatek rzędu 350 tys. kredytów, ale już supersamochody z najwyższej kategorii kosztują nawet po milionie. Ale są tu też maszyny, za które trzeba zapłacić nawet 10 milionów!

No dobrze, ale ile kosztują te kredyty? - zapytacie. 100 tys. w PlayStation Store to wydatek 11,25 zł. Najwyższy pakiet dodaje do naszego konta 2 miliony kredytów, a jego cena to... 89 złotych. Tak, dobrze liczycie, zakup kultowych klasyków może was kosztować kilkaset złotych. W mojej opinii ktoś tu postradał rozum. A czy za samochody trzeba płacić? Oczywiście, że nie. Kredyty można zdobywać, po prostu ścigając się. Jeżeli jednak wybierzecie tę ścieżkę, przygotujcie się na mozolny grind. Baaardzo mozolny. Pewnym pocieszeniem pozostają obietnice Polyphony Digital dotyczące bezpłatnych dodatków, które będą wypuszczane po premierze. Obejmą nowe trasy, samochody, zawody, misje czy - ekhm - muzyczne wyścigi.

Na szczęście to, co w grze wyścigowej najważniejsze, Polyphony Digital zrealizowało, wykorzystując prawdopodobnie wszystkie najlepsze doświadczenia z 25-letniego okresu prac nad tym cyklem. Chodzi mi, a jakże, o model jazdy. W Gran Turismo 7 jeździ się po prostu świetnie. Autorzy nie porzucili rodowodu tej serii i postawili na ponadprzeciętnie realistyczne doznania. GT7 to symulacja z jak najbardziej dopuszczalną dozą arcade'u. Podczas jazdy czuć prędkość (zwłaszcza z widoku zza kierownicy), samochody sprawiają wrażenie prawdziwych maszyn, różnice między nimi są bardzo odczuwalne, a dodana obsługa haptycznych wibracji oraz adaptacyjnych spustów w kontrolerach DualSense to prawdziwa wisienka na torcie. Czy też raczej spoiler na klapie bagażnika. Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze, prowadząc wirtualny samochód. Jedyne, na co ponarzekać wręcz wypada, to zderzenia i model zniszczeń. Samochody odbijają się od siebie i od elementów otoczenia, jakby były z gumy, a destrukcja jest zupełnie powierzchowna. Przywaliliście z prędkością 60 km/h w bandę? Nie spodziewajcie się, że zobaczycie coś poza obdartym zderzakiem.

Swoją cegiełkę do świetnych wrażeń z jazdy dokłada też oprawa graficzna, choć nie ukrywam, że obiecywałem sobie po Gran Turismo 7 trochę więcej. Samochody co prawda wyglądają fantastycznie, ale ich otoczenie zaniedbano. I chodzi nie tylko o wykonanie tras (te często wyglądają zbyt sterylnie), ale również o efekty cząsteczkowe czy pogodowe. Natomiast oglądanie samochodów w garażu to czysta poezja. Mógłbym to robić godzinami. Od razu polecam wybór ustawienia graficznego z ray tracingiem. Podczas wyścigów śledzenie promieni i tak jest wyłączone, aby utrzymać stabilne 60 FPS-ów (to wychodzi grze bez zarzutu). Ale włącza się w powtórkach i w garażu, gdzie musimy się wówczas liczyć z obniżoną liczbą klatek na sekundę, ale za to otrzymujemy niemal fotorealistyczne obrazy.

W grach wyścigowych równie ważną rolę, jak grafika, odgrywa udźwiękowienie. Wszystkie odgłosy samochodów oraz te towarzyszące jeździe po torach brzmią rewelacyjnie. Aż chce się założyć słuchawki i ustawić głośność na maksymalną. Natomiast nie wiem, co miała na myśli osoba, która odpowiadała za ścieżkę dźwiękową. Dobór utworów jest mocno dyskusyjny. Połączenie muzyki symfonicznej, taniego popu i rocka rodem z poprzedniej epoki zapewnia... niezwykłe doznania. Tak niezwykłe, że czasem musiałem ściszać kino domowe, bo miałem ich dość. Widać, że twórcy chcieli, aby ich gra zapewniała emocje w wyścigach, ale jednocześnie pozwalała odprężyć się pomiędzy nimi. Stąd pomysł z kawiarnią pośrodku lasu czy z często słyszanymi chilloutowymi utworami. I muszę przyznać, że przy Gran Turismo 7 naprawdę potrafiłem się zrelaksować.

Gran Turismo 7 wywołało we mnie mieszane odczucia. To świetna gra wyścigowa, ale nie taka, jak oczekiwałem. Przede wszystkim spodziewałem się bardziej spektakularnego trybu dla pojedynczego gracza (Polyphony Digital, możecie uczyć się od Playground Games, choć - żeby być sprawiedliwym - przy okazji ono też mogłoby nauczyć się czegoś od was) oraz oprawy graficznej, która pokazałaby pełnię możliwości PlayStation 5. Nie spodziewałem się natomiast mozolnego grindu, dla którego jedyną alternatywą jest wydawanie kroci na mikrotransakcji. Podobnie jak konieczności przeklikiwania się przez tak dużą ilość tekstu pozbawionego voice actingu. Czy trybu Rajd muzyczny z całkowicie niewykorzystanym potencjałem.

Naprawdę byłem pewien, że Polyphony Digital odda w nasze ręce grę "dziewiątkową", tymczasem Gran Turismo 7 ma zaskakująco długą listę wad. Przykro mi, że muszę zakończyć tę recenzję taką oceną. Choć nie ukrywam, że planuję rozegrać w nowej produkcji Polyphony Digital jeszcze wiele wyścigów. Zrobię to z czystą przyjemnością.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gran Turismo 7
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy