Goat Simulator - recenzja

Goat Simulator to po trosze gra, a po trosze żart, wymyślony przez studio Coffee Stain, a zrealizowany przy okazji tegorocznego Prima Aprilis. Jednak chyba bardziej żart...

Wszystko zaczęło się od filmiku, który Coffee Stain zamieściło w internecie. Jej główną bohaterką była zwariowana koza. Materiał spodobał się internautom do tego stopnia, że wkrótce przerodził się w projekt na platformie Steam Greenlight. Autorzy nie mieli zbyt wiele czasu na dokończenie swojego dzieła.

Goat Simulator trafił do programu Steam Greenlight, a premierę wyznaczono już na 1 kwietnia, czyli na Prima Aprilis. Prace były prowadzone tak szybko, że udało się dotrzymać terminu, ale widać to niestety po jakości tej produkcji, o czym za chwilę.

Reklama

(Notabene, zamawiając grę przed premierą, można było otrzymać ją trzy dni wcześniej. Zastanawiamy się, ilu było takich śmiałków? Pięciu, dziesięciu...?)

Na pierwszy rzut oka Goat Simulator (czyli po polsku - Symulator Kozy) to kpina z całej masy nędznej jakości symulatorów, takich jak Symulator Traktora, Symulator Autobusu, Symulator Kopalni, Symulator Taksówki czy Symulator Farmy (ten ostatni chyba najbardziej stawny ze wszystkich).

Jednak autorzy stroją sobie z nich żarty tylko w tytule. A sama gra to już czystej maści zręcznościówka, w której biegamy szaloną kozą, wykonując rozmaite ewolucje i niszcząc wszystko dookoła. Akcja toczy się na wsi, po której możemy poruszać się bez skrępowania od samego początku.

A na czym polega zabawa? Na wykonywaniu kolejnych poleceń w stylu: "oddaj skok na wysokość X metrów" czy "wykonaj obrót w powietrzu o Y stopni". Poza tym niszczymy wszystko, co tylko stanie nam na drodze - beczki, skrzynie, ogrodzenia, a nawet samochody. Za to wszystko otrzymujemy punkty, które są nam potrzebne, aby przechodzić do dalszych etapów.

Coffee Stain wypełniło Goat Simulator szalonymi zadaniami i atrakcjami typu wycieczka w przestrzeń kosmiczną czy latanie na fajerwerkach, co jak najbardziej należy pochwalić. Jednak mechanika gry nie zachęca do tego, aby spędzać z nią zbyt wiele czasu. A poza tym nie ma w tej produkcji niczego innego - ani ciekawej fabuły, ani fajnego klimatu, ani żadnej innej wartości, którą mogłaby dodatkowo zapunktować.

Goat Simulator powstał w ciągu około dwóch miesięcy, co widać praktycznie na każdym kroku. Fizyka jest fatalna - koza fruwa w powietrzu, jakby prawo grawitacji dotyczyło jej tylko w pewnym stopniu, a napotykani ludzie chodzą czy przewracają się niczym pozbawione życia kukły. Żeby tego było mało, gra jest wypełniona po brzegi błędami, mniejszymi i większymi, które potwierdzają, że mamy do czynienia z żartem, a nie pełnowartościowym produktem.

Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, niech przeczyta słowa twórców, którzy w streszczeniu Goat Simulator piszą, że zawiera on mnóstwo błędów, których wcale nie zamierzają usuwać (wśród głównych zalet wymienia się za to możliwość wcielenia się w kozę). Ba, w przedpremierowych wypowiedziach autorzy wręcz odradzali zakup tej gry i sugerowali, że już lepiej dołożyć i kupić sobie prawdziwą kozę!

Jeśli już mowa o niekonwencjonalnej "promocji" Goat Simulator, to warto zwrócić uwagę także na zwiastun przygotowany z okazji premiery, którego autorzy wzorowali się na słynnym trailerze Dead Island. Oczywiście potraktowali temat z typowym dla nich przymrużeniem oka, o powadze nie może być mowy. Niech to będzie kropka nad "i", jeśli chodzi o wyjaśnienie, dlaczego trudno nam potraktować Goat Simulator jako coś innego niż primaaprilisowy żart.

Gra wprawdzie kosztuje tylko 10 dolarów, ale te pieniądze możecie zainwestować na sto tysięcy lepszych sposobów - idąc do kina, kupując książkę, jadąc na wieś, by popatrzeć na prawdziwe kozy... Jeżeli jednak ciekawość jest w waszym przypadku silniejsza niż potrzeba racjonalizacji swoich wydatków, możecie spróbować. Tylko pamiętajcie - robicie to na własną odpowiedzialność!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy