Gibbous: A Cthulhu Adventure - recenzja

Gibbous: A Cthulhu Adventure /materiały prasowe

​Och, jak ja tęsknię za LucasArtsowymi przygodówkami. Jeśli wy też, koniecznie zainteresujcie się grą Gibbous: A Cthulhu Adventure.

To klasyczny point & click prosto z Transylwanii (a dokładnie z miejscowości Targu Mures). Odpowiada za nie studio Stuck in Attic, które do tej pory mogliście poznać za sprawą... niczego. Gibbous: A Cthulhu Adventure to jego debiutancka produkcja, która wypada tak dobrze, że każdemu moglibyśmy życzyć takiego debiutu. Owszem, ma swoje słabe strony (typowe dla twórczości indie oraz debiutów), ale w ostatecznym rozrachunku można na nie przymknąć oko. No, ale dobrze, zacznijmy od początku!

Gibbous: A Cthulhu Adventure to gra, która czerpie garściami z dwóch źródeł. Pierwszą jest twórczość H.P. Lovecrafta, a drugą - klasyczne przygodówki studia LucasArts. Z tej pierwszej autorzy wzięli całe mnóstwo szczegółów (można tu natrafić na księgę o tytule "Necronomicon" czy na miasteczko o znajomo brzmiącej nazwie... Fishmouth), a z tych drugich - poczucie humoru (które pozwala się pośmiać z tak zwanej mitologii Cthulhu), ręcznie rysowaną grafikę oraz rozgrywkę. Nie zamierzam dłużej przed wami ukrywać, że to połączenie wypada rewelacyjnie!

Reklama

Przygodę rozpoczynamy, wcielając się w detektywa Dona R. Ketype'a, który przybywa do Darkham z zadaniem odnalezienia "Necronomiconu", czyli tajemniczej księgi, napisanej przez szalonego araba Abdula Alhazreda. Swoje kroki kieruje w pierwszej kolejności do miejscowej biblioteki, w której poznaje Buzza Kerwana. Chłopak twierdzi jednak, że nie ma zielonego pojęcia o poszukiwanym przez Ketype'a dziele. Jednak wkrótce wszystko się zmienia. Biblioteka eksploduje, Don zostaje porwany, a Buzz odkrywa, że "Necronomicon" był cały czas jakiś metr od niego. Tak zaczyna się tajemnicza, zwariowana i przezabawna historia, którą powinni poznać wszyscy miłośnicy Lovecrafta (którzy nie mają nic przeciwko temu, by tym razem - dla odmiany - trochę się z jego twórczości pośmiać), a także przygodówek studia LucasArts.

Gibbous: A Cthulhu Adventure oczarowuje od pierwszej chwili. Przedstawiona fabuła - prowadzona z perspektywy dwóch wspomnianych wcześniej postaci (a także trzeciej, licząc... nietypowego kota Buzza) - wciąga po same uszy, a sposób, w jaki została oprawiona (szczególnie mam na myśli prześliczną, ręcznie rysowaną i płynnie animowaną grafikę), wprost urzeka. Ponarzekać mogę jedynie na to, że historia z czasem staje się dość zagmatwana i trudno za nią nadążyć. Wygląda to tak, jakby twórcy chcieli upchnąć w swojej grze jak najwięcej wątków, szczegółów i nawiązań do opowiadań Lovecrafta, ale mieli zbyt mało czasu (albo wprawy), aby je wszystkie uporządkować i nadać im płynny, zrozumiały przebieg. Jeśli znacie dobrze twórczość słynnego pisarza z Providence, pewnie będzie wam łatwiej wszystko ogarnąć, ale podejrzewam, że i tak nieraz będziecie potrzebować chwili, by wszystko sobie poukładać.

Jak na klasyczną przygodówkę przystało, Gibbous: A Cthulhu Adventure zawiera szereg inteligentnych, dobrze pomyślanych łamigłówek. Ich poziom trudności określiłbym jako umiarkowany. Nie powinniście przy nich utknąć na dłużej, nawet jeśli wasza znajomość twórczości Lovecrafta stoi na przeciętnym (lub nieco gorszym) poziomie. Gorzej wypadają natomiast dialogi. Nie chodzi mi jednak o to, w jaki sposób zostały napisane (do tego nie mogę się przyczepić, tym bardziej, że wielokrotnie nie potrafiłem przy nich powstrzymać śmiechu), ale jak zostały nagrane. O ile pierwszoplanowe postacie brzmią naprawdę dobrze, o tyle te drugo- czy trzecioplanowe często przypominają nam, że mamy do czynienia z niskobudżetową produkcją. Jednak - z drugiej strony patrząc - czy nie powinniśmy się cieszyć, że autorzy w ogóle mogli sobie pozwolić na nagranie wszystkich kwestii w formie audio? W przypadku niskobudżetowych produkcji nie zawsze jest to osiągalne.

Gibbous: A Cthulhu Adventure to przemiła niespodzianka dla wszystkich miłośników twórczości LucasArts i H.P. Lovecrafta. Chyba w szczególności tych pierwszych, bo ci drudzy mogą być zawiedzeni tym, że gra z mitologii Cthulhu głównie się nabija, nie strasząc przy tym wcale (celem twórców było przede wszystkim nas rozbawić i ta sztuka udała im się w zupełności). Jednak ostatecznie jedni i drudzy powinni się przy niej doskonale bawić. Gibbous: A Cthulhu Adventure to kolejny dowód na to, że warto inwestować w projekty na Kickstarterze. Gdyby nie kampania na tej platformie crowdfundingowej, produkcja Stuck in Attic mogłaby nigdy nie powstać. Jaka by to była szkoda...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy