Garfield Kart: Furious Racing - recenzja

Garfield Kart Furious Racing /materiały prasowe

​Ja w pierwszej chwili: "o, ale super, w końcu jakaś gra z Garfieldem!". Ja dwie godziny później: "o koci boże, coś ty na mnie zesłał...".

Już wiem, dlaczego Garfield to najbardziej znudzony kot na świecie. W końcu, po tylu latach, zagadka została wyjaśniona. Ten rudy, spasiony kocur musi spędzać wieczory przy Garfield Kart: Furious Racing! A teraz pozwolono i nam, miłośnikom tego komiksowego bohatera, skosztować tej... ekhm... przyjemności. Jednak ostrzegam wszystkich, którzy się do tego grona zaliczają. Nawet jeśli domagacie się gry z Garfieldem tak, jak ów kot domaga się kawałka lazanii, omijajcie tę grę szerokim łukiem. To pułapka!

W teorii stworzenie gry wyścigowej z Garfieldem wydawało się niezłym pomysłem. W końcu doskonale bawiliśmy się i przy Crash Team Racing Nitro-Fueled, i przy Mario Kart 8 Deluxe, i przy jeszcze paru innych produkcjach tego typu. Wydawać by się mogło, że wystarczy skopiować sprawdzone pomysły, dodać do tego Garfielda i pozostałe postacie znane z tej serii komiksów i sukces gwarantowany. Niestety, okazało się, że nawet tak prostą rzecz można spartolić na kilka różnych sposobów. I to do tego stopnia, żebym musiał zakończyć tę recenzję słowami: "ta gra jest niemal niegrywalna".

Reklama

Garfield Kart: Furious Racing zawiera trzy tryby rozgrywki. Czy też może raczej jeden tryb, tylko dostępny w trzech wersjach - do samotnej zabawy, do split screena ze znajomym oraz do ścigania się przez sieć. Spośród nich mogę wam polecić (jeśli już musicie w ogóle odpalać tę grę) jedynie ten pierwszy. Odpalając ten drugi, ryzykujecie utratę przyjaciół, a decydując się na ten trzeci - resztek cierpliwości. Serwery świecą pustkami niczym żołądek Garfielda, a gra radzi sobie z tym, dodając w miejsce żywych graczy... boty.

Fanów komiksowego oryginału ucieszy z pewnością możliwość pokierowania różnymi postaciami, nie tylko Garfieldem. Różnią się one między sobą nie tylko wyglądem, ale również parametrami, takimi jak przyspieszenie czy prędkość. Co więcej, możemy je z czasem modyfikować - albo zmieniając gokarty, albo odblokowując w kolejnych wyścigach różne przedmioty. I jest to chyba jedyny element Garfield Kart: Furious Racing, na który nie mogę narzekać. Nie ma w sobie nic oryginalnego, ale został wykonany zgodnie ze sztuką.

Natomiast całkiem niezgodnie ze sztuką wykonano całą resztę. Przede wszystkim - rozgrywka (wbrew temu, co sugeruje tytuł) jest powolna, pozbawiona jakiejkolwiek dynamiki. Plansze nie są ani ładne (wręcz przeciwnie, są brzydkie!), ani pomysłowe, ani emocjonujące. Power-upy? Są, a jakże. Raptem trzy - lazania, sprężyna oraz ciasto. Nic wielkiego, ale i tak korzystanie ze wspomagaczy to sztuka dla sztuki, bo zabawa w Garfield Kart: Furious Racing jest na tyle łatwa, że wyścigi można wygrywać, zupełnie je pomijając.

Garfield Kart: Furious Racing swoim wyglądem przypomina grę dodawaną gratis do paczki chipsów, a nie produkcję opartą na - bądź co bądź - znanej licencji. Gokarty są całkiem zwyczajne i pozbawione szczegółów, postacie... cóż, są i tyle można o nich powiedzieć, a otoczenie cechują tak kiepskiej jakości tekstury i tak uboga liczba detali, że naprawdę łatwo pomylić Garfield Kart: Furious Racing z jakąś "darmówką". Tymczasem za tego gniota (używam tego określenia z pełną świadomością) trzeba zapłacić - uwaga - 100 złotych!

Jestem w stanie wymyślić tysiąc sposobów na lepsze wydanie takiej kwoty. Jeśli jesteście fanami Garfielda, możecie za te pieniądze kupić dwa tomy jego rysowanych przygód (ogromne, prawie 300-stronicowe!). A jeżeli jesteście tak dużymi fanami, że macie je już wszystkie, to lepiej poczekać na coś lepszego. Garfield Kart: Furious Racing omijajcie niczym pustą lodówkę. Ta gra jest niemal niegrywalna.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama