Fury Unleashed - recenzja

Fury Unleashed /materiały prasowe

​Fury Unleashed to gra z gatunku, który dawno temu święcił triumfy, a dziś znajduje się na marginesie. Po jej uruchomieniu od razu przypomniały mi się dawne czasy i przeboje takie, jak Duke Nukem (ten pierwszy, nie 3D) czy Commander Keen.

Za Fury Unleashed odpowiada krakowskie studio Awesome Games, które na jego stworzenie potrzebowało kilku lat. Patrząc na screeny, możecie się zastanawiać: "a co zajęło im tyle czasu?!". Jednak trzeba pamiętać, że mówimy o niskobudżetowej produkcji niewielkiego dewelopera. A poza tym, gdy już zagracie w tę grę, zauważycie, że to naprawdę dopracowany i wciągający action platformer, na którego bez wątpienia warto było czekać.

W Fury Unleashed kierujemy tytułowym bohaterem komiksu. Tak, dobrze przeczytaliście, komiksu. Cała gra została przedstawiona w konwencji przypominającej rysunkowe historie. Nie usłyszycie w niej nawet głosu protagonisty - całość została przedstawiona wyłącznie przy użyciu odpowiednio stylizowanej, dwuwymiarowej grafiki (nie mogło w niej zabraknąć cel shadingu) oraz lakonicznych tekstów. To wystarczy, abyśmy wnet zorientowali się, że komiksy z Fury'm tracą na popularności, a jego fani zaczynają coraz częściej narzekać. Coś z tym trzeba zrobić! Autorzy starali się, aby przebieg rozgrywki był jak najbardziej komiksowy, dlatego wprowadzili na przykład komentarze czytelników, które możemy przeczytać na prezentowanym na ekranie tablecie. Doceniam, że pomyśleli o czymś takim, ale tego rodzaju dodatki nie miały dla mnie większego znaczenia.

Reklama

Jednak Fury Unleashed nie uruchamiałem po to, aby zachwycać się fabułą czy formą, tylko żeby rozerwać się przy krwawej jatce z udziałem prawdziwego zabijaki, który nie spuściłby wzroku, nawet stając twarzą w twarz z samym Duke'iem. Gra stanowi połączenie action platformera z roguelite'em. Znalazły się w niej trzy komiksy, w których bierzemy udział (plus jeszcze jeden, bonusowy, o którym nie będę nic pisał, żeby nie popsuć wam zabawy). Każdy z nich prezentuje odmienne otoczenie czy przeciwników, ale w każdym robimy to samo - biegamy, skaczemy, omijamy pułapki, strzelamy z pistoletu, wymachujemy mieczem, rzucamy granatami, zbieramy tusz (służy do rozwijania postaci), zdobywamy ulepszenia, bierzemy udział w wyzwaniach, stawiamy czoła bossom... a gdy zginiemy, zaczynamy daną planszę od początku. Ot, pełnokrwisty roguelite. Proste? Proste. Przyjemne? Ba!

Podoba mi się to, że wszystkie poziomy są za każdym razem generowane. Nie przeszkadzało mi więc nawet to, że ich konstrukcja była dość prosta, bo dzięki temu mogłem podchodzić do nich po kilka razy, za każdym razem trafiając na coś nowego. To o tyle istotne, że przejście całej gry to kwestia zaledwie paru godzin, więc taki element losowości zwiększa szansę na to, że komuś będzie się chciało podejść do niej drugi raz.

Niespecjalnie przypadł mi natomiast do gustu rozwój postaci. Raz, że po jakimś czasie musimy się naprawdę bardzo starać, aby uzbierać wystarczającą ilość tuszu, a dwa, że odblokowanie większości umiejętności nie zwiększa jakoś wyraźnie siły Fury'ego. Nie trzeba więc skupiać się zbytnio na tym aspekcie (a szkoda, bo dobrze pomyślany system rozwoju to zawsze dodatkowa motywacja do dalszej zabawy). Wystarczy, że będziemy zbierać ulepszenia dostępne na samych planszach, w dobrze widocznych skrzyniach, a spokojnie poradzimy sobie z czyhającymi na nas niebezpieczeństwami. Szczególnie w trybie łatwym, bo trudny to trochę inna bajka - tam poziom trudności wyraźnie rośnie.

Fury Unleashed nie wprowadza powiewu świeżości do gatunku. Wręcz przeciwnie, odtwarza wzorce, które znamy już od dawien dawna. Ale robi to na tyle dobrze, że trudno nie czerpać przyjemności z rozgrywki. Choć świat jest trochę nijaki, fabuła nieciekawa, a rozwój postaci niezbyt motywujący, to jednak to, co najważniejsze - bieganie, skakanie, strzelanie i wywijanie mieczem - wypada wzorowo!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama