Fire Emblem: Three Houses – recenzja

Fire Emblem: Three Houses /materiały prasowe

​Po długich latach spędzonych na Nintendo 3DS jedna z popularniejszych marek wśród JRPG doczekała się nowej odsłony na Switchu. Lista powodów, dla których warto kupić ostatniego handhelda Nintendo właśnie wzbogaciła się o dodatkowy argument.

Przygodę rozpoczynamy jako Byleth, młody najemnik ratujący właśnie przed bandytami grupę bezbronnych osób. Dostajemy przedsmak tego, co towarzyszyć będzie nam przez kolejne kilkadziesiąt godziny - turowy system walki, siedzącą w głowie postaci boginię oraz wyrazistych bohaterów, którzy potrzebują zaledwie kilku minut, żeby zacząć wdawać się pomiędzy sobą w słowne potyczki.

Bohaterstwo w walce gwarantuje Bylethowi zaproszenie do zakonu Garreg Mach, gdzie zaraz później dostaje ofertę pracy. Zostajemy mianowani nowym profesorem zakonu. Zaczynamy poznawać pierwszych bohaterów, zaznajamiamy się z terenem i stajemy wreszcie przed ważną decyzją, wyborem domu. Każdy dom to nie tylko inni bohaterowie i historie, ale również znacząco różne doświadczenia.

Reklama

Kiedy podejmiemy już decyzję, wpadamy w uniwersytecką rutynę. W tygodniu pracujemy z naszymi uczniami, wybierając im ścieżki rozwoju i doradzając z problemami, a w weekendy mamy możliwość swobodnej eksploracji. Uniwersytet odsłania swoje kolejne uroku, pozwalając Bylethowi nie tylko wchodzić w interakcję z postaciami, ale również brać udział w dostępnych na sporej przestrzeni aktywności.

Chociaż początki pachną sielanką i luźnym, "licealnym" klimatem, gra szybko przypomina nam, że mamy do czynienia z gatunkiem RPG. Gdzieś pomiędzy naukami, eksploracją a łowieniem ryb, trafiamy więc również na pole bitwy. Tutaj mamy do czynienia z klasyczną turówką. Zostajemy wrzuceni na sporą mapę, z przeciwnikami porostawianymi dookoła oraz bossem czekającym gdzieś na szarym końcu. Uczniowie, z którymi do tej pory dzieliliśmy posiłki i rozmawialiśmy o historii zakonu, teraz stają się naszymi jednostkami. Każdy z nich ze swoim ekwipunkiem, specjalnymi umiejętnościami oraz szeregiem specjalności.

Weterani Fire Emblem będą na pewno zaskoczeni, że Three Houses pozbyło się swojego słynnego systemu "Weapon Triangle". Nie jest to jednak zmiana na gorsze. Teraz na siłę naszych ataków oraz sukces starć nie wpływa wyekwipowana broń, a raczej rodzaj jednostek. Dużo większe znaczenie ma sam rozwój postaci, typ ataku, na jaki się decydujemy oraz pozycja, w jakiej znajdują się obie strony pojedynku.

Oprócz zmiany systemu walki, Three Houses wprowadza również bardzo ciekawy system batalionów. Przed starciem możemy zatrudnić do pomocy specjalne jednostki. Nie pojawiają się one w walce jako oddzielny "pionek" na mapie. Są po prostu jedną z możliwości, z jakich możemy skorzystać podczas któregoś z pojedynków. Battaliony dzielą się na różne rodzaje i zależnie od wybranego typu, pełnią różne funkcje.

System walki w Fire Emblem: Three Houses, chociaż z pozoru wygląda na typowe rozwiązanie JRPG-ów i może wyglądać na coś, co wielu graczom znudzi się po kilkunastu godzinach, kryje w sobie zaskakująco szeroki wachlarz możliwości. Battaliony, w połączeniu ze specjalnymi umiejętnościami oraz nowym systemem broni, sprawiają, że walka nie wydaje się powtarzalna, a decyzje podejmowane poza mapą, jeszcze na etapie nauczania studentów, znacząco wpływają na wyniki kolejnych potyczek.

Również fabularnie Three Houses radzi sobie wyjątkowo dobrze. Nie były żadnym zaskoczeniem wyraziste postaci na początku gry, kiedy przedstawieni zostali nam niemalże główni bohaterowie, przywódcy poszczególnych domów. Jednak kiedy z czasem okazuje się, że emocje zaczynają wzbudzać również te postaci trzymające się drugich czy trzecich planów, nowy Fire Emblem zaczyna robić wrażenie.

Sukces tkwi tutaj przede wszystkim w szybkim zbudowaniu iluzji, jakoby każda wybrana opcja dialogowa miała wpłynąć na dalszy przebieg gry. W pewnym sensie właśnie tak jest, dzięki poziomowi naszego profesora oraz budowaniu relacji z naszymi studentami. Po kilkunastu godzinach gry i wielu dialogach pomiędzy poszczególnymi postaciami, znacie już dokładnie charaktery swoich uczniów. Jeden z nich przychodzi ze swoim problemem lub pytaniem, wybieracie odpowiednią odpowiedź i zyskujecie kolejne punkty od Waszej relacji.

Dialogi nie dłużą się na szczęście w nieskończoność i nie pojawiają się na szczeście na tyle często, żeby frustrować. Szybko zaczynacie również żyć uniwersyteckimi dramatami i chcecie być na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się dookoła. Pierwsze walki pokazują również, że decyzje podejmowne poza polem bitwy wpływają mocno na jej przebieg i sprawiają mnóstwo satysfakcji. Zaczynacie przyglądać się bardziej rozwojowi postaci, wybieracie umiejętności, do jakich powinni dążyć poszczególni bohaterowie i obserwujecie później, jak duży ma to wpływ na przebieg walki.

Na jednym z subredditów poświęconych grom wideo przy okazji premiery Fire Emblem: Three Houses pojawił się post pytający o te negatywne wrażenia z rozgrywki. "Jeżeli zaczęliście grać i daliście sobie spokój, jakie były ku temu powody?". W odpowiedziach znalazł się komentarz podsumowujący moje doświadczenie z nowym Fire Emblemem. Nowa odsłona serii w swoim gatunku robi wszystko, co tylko moglibyście sobie wymarzyć. Jeśli ktoś faktycznie znudzony porzucił Three Houses, prawdopodobnie nie przebrnie przez żadne inne JRPG. Na Switchu pojawił się bowiem tytuł, który dla fanów gatunku jest pozycją obowiązkową. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy