Fast & Furious: Showdown

Nie uważam "Szybkich i wściekłych" za wybitne dzieło amerykańskiej kinematografii, ale z pewnością jest to seria filmów, którą da się, nawet z przyjemnością, oglądać. Gdyby nowa gra na jej podstawie była choć w połowie tak dobra...

To było tylko kwestią czasu, gdy w końcu będzie nam dane zagrać w wirtualną adaptację filmów z Vinem Dieselem i szybkimi brykami w rolach głównych. Nie licząc bowiem miernej produkcji z 2006 roku, wydanej na PlayStation 2 i PSP, o której chyba nikt nie pamięta, do tej pory nikt nie odważył się przenieść tego cyklu na komputery i konsole. Aż do teraz, gdy Activision wypuściło do sklepów Fast & Furious: Showdown. Niestety tej marnej... nie, fatalnej, katastrofalnej wręcz próbie nikt nie będzie wspominał. Chyba, że przy okazji rozmowy o najgorszych grach wszech czasów.

Reklama

Fast & Furious: Showdown to przede wszystkim "ścigałka", ale mamy w niej też okazję wziąć udział w strzelaninach i innych "okołosamochodowych", zręcznościowych scenkach. Jednak gra pod każdym względem jest istną katastrofą. Niedopracowaną, nieciekawą, a do tego frustrującą. Po pół godzinie jazdy zaczniecie prosić o litość, a po godzinie będziecie mieli ochotę wyrzucić płytę z balkonu, a następnie zbiec po schodach na dół i ją podeptać.

Z czego biorą się tak fatalne wrażenia z "zabawy" w Fast & Furious: Showdown? Przede wszystkim model jazdy to jakaś marna imitacja czegokolwiek. Różne samochody różnie się prowadzi, ale co z tego, skoro każdym z nich jeździ się jak furmanką z zamontowaną turbosprężarką? W grze nie ma poszanowania dla większości praw fizyki ani choćby prostego systemu zniszczeń. Każdy wyścig odbywa się w ruchu ulicznym, który został potraktowany jak stado resoraków z bezmyślnymi zombie za kierownicą. Z założenia inne samochody wypada omijać, ale po co, jeśli w wyniku zderzenia z naszą furą odpadają na boki niczym kartonowe pudełka?

Pozostałe elementy są równie tragiczne, co jazda samochodem. Epizody, w których bierzemy do rąk broń, są kompletnie nijakie i zupełnie nieangażujące. Strzelamy, bo mamy strzelać, ale ani nie sprawia to frajdy, ani nie wygląda wiarygodnie czy specjalnie ładnie. Nie wiadomo, dlaczego czasem jednym strzałem jesteśmy w stanie wyeliminować z pościgu samochód przeciwnika, a niekiedy po oddaniu całej serii z karabinu jedzie on dalej za nami. Takie sytuacje sprawiają, że człowiek zaczyna się zastanawiać, po co on tak w ogóle gra? Czasem wystarczyłoby położyć na padzie kamień i efekt może byłby taki sam.

W Fast & Furious: Showdown można grać na spółkę z kumplem, na podzielonym ekranie, albo z towarzyszem kierowanym przez sztuczną inteligencję. Obie te opcje są złe. Szkoda kumpla, którego mielibyśmy poprosić o to, aby się z nami pościgał (jeśli słyszał już, co to za gra, na pewno nie będzie się do tego garnął), a jazda z wirtualnym partnerem to istna udręka. Dlaczego? Ano, dlatego, że to głupek do kwadratu, który na dodatek nie potrafi jeździć i przez którego musimy czasem po kilka razy powtarzać dany etap. Masakra!

Fast & Furious: Showdown pod względem audiowizualnym to absolutnie niższa półka. Może nie najniższa, ale jedna z niższych. Gra jest kolorowa... i to w zasadzie jedyna jej zaleta pod tym względem. Czy to otoczenie, czy samochody, czy ludziki w nich siedzące - to wszystko wygląda jak w produkcjach z czasów PlayStation 2 (a przypominam, jeśli ktoś zapomniał, że w tym roku do sklepów trafi PlayStation 4). Rozmazane tekstury, brak dbałości o jakiekolwiek szczegóły, banalnie proste modele pojazdów, a do tego opisana wcześniej fizyka, której tak jakby w ogóle nie było. Coś potwornego.

Nie mogę znaleźć w Fast & Furious: Showdown ani jednej rzeczy, którą mógłbym pochwalić. Jeśli nie chcecie marnować czasu ani pieniędzy, zaufajcie proszę mojemu stwierdzeniu, że to jedna z najgorszych gier ostatnich lat. I nie każcie mi powtarzać, dlaczego...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Activision
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy