Fallout: London – recenzja. Najambitniejszy fanowski dodatek w historii?
Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że Fallout: London to najambitniejszy fanowski dodatek do gry wideo, jakie kiedykolwiek ujrzał światło dzienne. Czy już teraz, zaraz po premierze, jest to mod warty uwagi?
Fallout: London to nieoficjalny, ale ogromny mod do Fallouta 4. Swoimi rozmiarami i rozmachem zawstydziłby niejedno oficjalne rozszerzenie. Przez lata pracowała nad nim grupa FOLON, wykorzystując talenty najróżniejszych specjalistów - począwszy od scenarzystów i projektantów, przez programistów, aż po aktorów głosowych.
Fallout: London to też pierwsza w historii okazja, aby wyściubić nos poza postapokaliptyczną Amerykę i zobaczyć, jak po wojnie nuklearnej radzi sobie brytyjska stolica. Cała akcja dodatku toczy się w zrujnowanym Londynie, co otworzyło szereg możliwości projektowych, fabularnych czy narracyjnych.
Historia opowiedziana w Fallout: London prezentuje się co najmniej dobrze. Przygodę rozpoczynamy jako osoba budząca się w laboratorium, której celem jest odnalezienie tajemniczego Mr. Smythe’a. Podczas dalszej gry podejmujemy wiele wyborów - w tym dotyczących współpracy z frakcjami - które prowadzą nas do jednego z kilku zakończeń. W dodatku zabrakło paru znanych z serii elementów, takich jak Enklawa czy Bractwo Stali.
Mapa Londynu jest olbrzymia, a każda dzielnica ma swój unikalny charakter. W każdej napotykamy też na odmienne, walczące o przetrwanie frakcje. Podczas zabawy przemierzamy czy to punkowe Camden, czy to bardziej dystyngowany Westminster. Nie zabrakło emblematycznych miejsc, takich jak Big Ben czy Tower Bridge. Londyn świetnie wpisuje się w postapokaliptyczny klimat Fallouta.
Fallout: London tchnie nowe życie w uniwersum Fallouta. Brytyjskie przeboje na radio, deszczowa pogoda czy dwupiętrowe autobusy sprawiają, że trudno zapomnieć, gdzie jesteśmy. Drobne zmiany, jak zastąpienie Pip-Boya ręcznym urządzeniem Atta-Boy czy pojawienie się nowych, zmutowanych zwierząt, jak skażone lisy czy borsuki, pokazują, ile pracy włożyli twórcy w to, abyśmy cały czas czuli, że to Londyn, a nie generyczne miejsce gdzieś w Europie czy w Stanach Zjednoczonych.
Pod względem rozgrywki Fallout: London zachowuje wszystkie znane i lubiane elementy Fallout 4 - walkę, skradanie się czy system V.A.T.S. Większość umiejętności pochodzi z oryginalnej gry, chociaż pojawiło się kilka nowych perków. W kwestii uzbrojenia także nie doszło do rewolucji, ale znalazło się kilka nowych, interesujących rodzajów broni. ciekawe bronie jak Dirty Weldy, który potrafi wystrzelić wrogów w powietrze. Oczywiście wciąż możemy też zajmować się craftingiem i budowaniem osad.
FOLON zadbało o różnorodność misji, chociaż nie wszystkie z nich prezentują podobną jakość. Niektóre zadania potrafią dostarczyć sporo emocji, ale bywają też questy poboczne, które co prawda wydłużają czas gry, ale wytrącają nas z rytmu, nie oferując zbyt wiele. Projekty misji także bywają problematyczne. Ścieżka do celu jest czasem niejasna, a kluczowe drzwi czy przejście trudno odnaleźć.
W Fallout: London spotykamy świetnie wykreowane postacie, które mogą dołączyć do drużyny. Każdy towarzysz ma unikalne cechy i historie, które warto poznać. Jest wśród nich nawet pies Churchill. Wszystkie postacie doczekały się profesjonalnego voice actingu, dzięki czemu można odnieść wrażenie, że to oficjalny dodatek, a nie fanowski mod. Zresztą takie wrażenie pojawia się często.
Głównym mankamentem Fallout: London jest na ten moment stan techniczny. Aby zainstalować dodatek, potrzebujemy wcześniejszej wersji Fallouta 4. Później konieczna jest odpowiednia konfiguracja, a podczas zabawy musimy przymknąć oko na szereg technicznych problemów. Z czasem większość z nich powinna zostać naprawiona, ale na razie dokuczają długie loadingi czy okazjonalne crashe.
Tak więc, jeśli lubicie Fallouta, powinniście koniecznie zainteresować się Fallout: London. Ale czy już teraz? Niekoniecznie. Wprawdzie mod jest darmowy, więc niczym nie ryzykujecie, ale skoro macie się dobrze bawić, to może lepiej poczekajcie, aż FOLON załata chociaż część dziur w swoim dziele. Wtedy może to być dodatek nie na siódemkę, a na ósemkę. Tak czy inaczej, już teraz podziwiam twórców za rozmach i profesjonalizm. Szczególnie że mówimy o bezpłatnym modzie.