Falconeer - recenzja

The Falconeer /materiały prasowe

​Czy jedna osoba może stworzyć grę wystarczająco interesującą, by stała się tytułem startowym nowej konsoli? Okazuje się, że tak!

Tomas Sala - tak nazywa się człowiek, który w pojedynkę stworzył Falconeera. Grę, której nie spotyka się przypadkowo, przeglądając dalsze strony wyników wyszukiwania na Steamie, tylko... tytuł startowy na Xbox Series X. To historia bez precedensu, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie i wobec której nie pozostałem obojętny. Musiałem sprawdzić Falconeera w akcji. Co prawda dzieło zdolnego Holendra testowałem na pececie, ale oczywiście nie miało to większego znaczenia.

Pewnie macie świadomość, że Falconeer - jako gra stworzona przez jedną osobę - nie mogła okazać się przesadnie złożoną produkcją. Ja oczywiście też, ale spotkałem się już z niejedną prostą grą, która potrafiła wykraść z mojego życia wiele godzin. Jednak w tym przypadku tak się nie stało. Zaraz dowiecie się, dlaczego.

Reklama

Falconeer przenosi nas do fantastycznej krainy o nazwie Wielkie Ursee, wcielając się w sokolników walczących o jej przyszłość. Świat ten stanowią głównie porozrzucane po oceanie wyspy, o które konkurują ze sobą rozmaite frakcje. Odkrywamy je, spędzając cały czas na grzbiecie ogromnych bojowych ptaszysk i tocząc podniebne starcia.

Falconeer od razu zaimponował mi rozmachem graficznym. Aż trudno uwierzyć, że jedna osoba była w stanie stworzyć tak ładne i różnorodne krajobrazy. Co jakiś czas zdarzało mi się zatrzymać na chwilę, by zwyczajnie popatrzeć przed siebie. W budowaniu oryginalnej atmosfery pomaga także ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Benedicta Nicholsa. Pochwalić muszę także optymalizację - podczas zabawy miałem cały czas stabilne 60 klatek na sekundę. Co ciekawe, gra w wersji na Xbox Series X oraz Xbox Series S działa nawet w 120 FPS-ach i w rozdzielczości 4K.

Przejdźmy jednak do rozgrywki, co do której mam już mieszane odczucia. Zacznę od powodów do narzekania. Pierwszy z nich to sterowanie, do którego przyzwyczajałem się chyba przez ponad godzinę. Choć w grze jedynie latamy i latanie to jest w swoich założeniach bardzo proste - możemy po prostu lecieć, hamować czy nurkować, a także przyspieszać i wykonywać beczki - to jednak trudno nazwać je intuicyjnym. Na szczęście gdy opanowałem je już w zadowalającym stopniu, mogłem zacząć czerpać z niego przyjemność.

Jednak największą wadą Falconeera jest jego powtarzalność. Wszystkie misje wyglądają prawie tak samo. Prawie zawsze lecimy z miejsca w miejsce, wykonując przy tym proste zadania, jak zniszczenie czegoś czy eskortowanie kogoś, a następnie wracamy do bazy. Zadania dzielą się na obowiązkowe i opcjonalne. Te pierwsze pozwalają popchnąć naprzód fabułę, a te drugie warto wykonywać, by przyspieszyć rozwój naszego sokoła oraz posiadanego uzbrojenia.

Z kolej najmocniejszym elementem rozgrywki jest walka. Najwyraźniej to jej Sala poświęcił najwięcej uwagi (nie licząc oprawy audiowizualnej i klimatu), bo gdy już nauczymy się latać, skupiać kamerę na przeciwniku i strzelać, starcia robią się naprawdę emocjonujące. Czasem byłem tylko zaskoczony poziomem trudności. Jedne misje są tak łatwe, że przeszłoby je dziecko, z kolei w innych nieźle się napociłem, rozprawiając się z przeciwnikami. Według mnie w grze powinny się też znaleźć checkpointy, tak abyśmy nie musieli powtarzać całego zadania, gdy np. w wyniku głupiego błędu zginiemy pod sam jego koniec.

Falconeer to gra, którą na pewno oceniłbym inaczej, gdybym brał pod uwagę, że stworzyła ją jedna osoba. Jednak nie mogę dodawać jej punktów tylko z tego powodu. Jestem pod wrażeniem, że Tomas Sala stworzył "symulację bojowego ptaszyska" z tak różnorodnymi i atrakcyjnymi lokacjami, z tak oryginalnym klimatem oraz z tak emocjonującą walką, ale kilka rzeczy z pewnością odbierało mi frajdę z zabawy. Przede wszystkim mam na myśli powtarzalność zadań, nierówny poziom trudności oraz brak punktów kontrolnych w obrębie misji. Tym niemniej będę tę przygodę mile wspominał!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy