F.I.S.T.: Forged in Shadow Torch - recenzja
Abonenci PlayStation Plus mogą żałować, że F.I.S.T. nie trafił do usługi we wrześniu, tak jak głosiły plotki. A posiadacze Xboksów, że nie mają możliwości zagrania w tę grę.
Przyznaję trochę nieśmiało, że gdy po raz pierwszy zetknąłem się z F.I.S.T.: Forged in Shadow Torch (zaoszczędzę podawania pełnego tytułu w dalszej części recenzji), moje skojarzenia podążyły w kierunku przeciętnego Oddworld: Soulstorm. Od razu wyobraziłem sobie, że to mogłaby być idealna gra zaserwowana jako deser w PlayStation Plusie. Ostatecznie produkcja do PlayStation Plusa nie trafiła, a do tego okazała się naprawdę interesującą propozycją dla wszystkich miłośników metroidvanii.
Można powiedzieć, że F.I.S.T. to debiutancka produkcja studia TiGames. Co prawda w przeszłości deweloper stworzył niewielką grę na PlayStation VR, ale to taka drobnostka, że chyba nikt już o niej nie pamięta, wliczając w to autorów. Za to F.I.S.T. prawdopodobnie zostanie zapamiętany na dłużej. Na pewno na to zasługuje.
W grze TiGames trafiamy do dieselpunkowego uniwersum i poznajemy historię królika Raytona - dawniej żołnierza, a obecnie członek ruchu oporu, który przeciwstawił się zmechanizowanemu tyranowi. Główny bohater miał nadzieję zaznać w końcu nieco spokoju, ale sielanka nie trwała długo. Po tym, gdy jego przyjaciel zostaje porwany, dzielny uszak bierze sprawy w swoje ręce i rusza mu na ratunek. Czas przypomnieć sobie dawne umiejętności.
F.I.S.T. to platformowa metroidvania, która pod względem mechaniki raczej nie powinna być dla nikogo niespodzianką (chyba, że ów ktoś nie miał nigdy do czynienia z tym podgatunkiem). Czeka na nas szereg plansz, na których biegamy, skaczemy, omijamy niebezpieczeństwa, rozmawiamy z NPC-ami, zbieramy przedmioty i walczymy ze zróżnicowanymi wrogami. Po drugiej stronie barykady stoją zmechanizowani niemilcy, występujący w różnych odmianach - mniej lub bardziej niebezpiecznych, ale zawsze wymagających choć trochę odmiennego podejścia.
Z czasem Rayton przypomina sobie dawne umiejętności. Na początku dysponuje jedynie tytułową pięścią - mechaniczną, potężną, niezawodną. Później jednak w nasze ręce - a raczej łapy - trafia także ogromne wiertło oraz niebezpieczny (dla wrogów) bicz. Ale to nie wszystko. Każdy z trzech rodzajów broni dysponuje osobnym drzewkiem rozwoju, dzięki któremu z każdą kolejną planszą czujemy się coraz silniejsi. Ale to nie znaczy, że gra w pewnym momencie staje się łatwa. Przeciwnie, F.I.S.T. to naprawdę wymagająca produkcja, która zmusza nas do podchodzenia do niektórych fragmentów po kilka razy.
F.I.S.T. zachęca rozgrywką i potrafi wciągnąć na dłużej, ale jednocześnie przed ekranem trzyma nas świetna szata wizualna. To niezwykle klimatycznie przedstawione, dieselpunkowe uniwersum o azjatyckim sznycie (nie ma się co dziwić, TiGames to studio pochodzące z Chin). W zasadzie każda lokacja wywarła na mnie pozytywne wrażenie - niezależnie od tego, czy przemierzałem rozświetlone neonami ulice metropolii, czy też zanurzałem się w jego podziemne czeluści. Spodobała mi się także głębia, którą udało się twórcom dodać poprzez projektowanie plansz nie w 2D, a w 2,5D.
Oczywiście F.I.S.T. ma swoje wady, ale jest ich naprawdę niewiele. Czasem responsywność tak jakby spadała i Rayton nie reagował dostatecznie szybko na posunięcia naszych palców na padzie. Niektóre postacie nie mają nagranych kwestii dźwiękowych - do tego azjatyckie produkcje zdążyły nas już przyzwyczaić, ale mnie to zawsze wybija z klimatu. Poza tym niektórzy za wadę uznają samo to, że to klasyczna metroidvania. Przede wszystkim ci, którzy nie przepadają za tym podgatunkiem, ale także ci, którzy zawsze liczą na powiew świeżości. Wszyscy pozostali miłośnicy metroidvanii, wystawiajcie siekacze i meldujcie się w Mieście Pochodni!