Etherborn - recenzja

​Dobra, dość biegania, skakania i strzelania. Czas trochę pomyśleć. Etherborn to gra dla tych, którzy lubią rozruszać swoje szare komórki.

Za Etherborn odpowiada studio Altered Matter, dla którego jest to debiutanckie dzieło. Należy od razu zaznaczyć, że nie jest to żadne wielkie przedsięwzięcie - to raczej miniaturowe dzieło, któremu jednak udało się zdobyć moją uwagę. To nie tylko zasługa tego, że wciąż mamy w branży gier sezon ogórkowy, ale także (a może raczej przede wszystkim) tego, że jest to miła odmiana od kolejnych zręcznościówek, strzelanek czy ścigałek. Etherborn posiada wprawdzie elementy platformowe, ale zostały one zgrabnie połączone z łamigłówkami.

W grze wcielamy się w niematerialny byt, który zostaje sprowadzony na świat za sprawą głosu. Nie za bardzo mając wyjście, postanawia za nim podążać, aby odkryć, kim lub czym jest oraz jaki jest sens jego istnienia. Cała jego droga, którą wspólnie przemierzamy, prowadzi przez świat, w którym pierwsze skrzypce grają grawitacja oraz perspektywa. To właśnie bawiąc się nimi, pokonujemy kolejne etapy, których w sumie gra ma do zaoferowania... pięć. No cóż, długością zabawy Etherborn z pewnością nie grzeszy, ale warto zwrócić uwagę, że za te trzy-cztery godziny przyjemnego łamania sobie głowy płacimy zaledwie kilkadziesiąt złotych.

Reklama

No dobrze, a na czym to łamanie głowy polega? Postacią poruszamy się po całkiem skomplikowanych mapach, na których grawitacja jest mocno umowną sprawą. Możemy na nią wpływać, podchodząc do krawędzi - zaczyna się ona wówczas obracać w kierunku, w którym idziemy. Spaść nie jest łatwo, ale jest to możliwe, więc trzeba uważać. Naszym celem są kryształy, które zostały ukryte w różnych miejscach. Najpierw musimy je w ogóle odszukać, a później zastanowić się, w jaki sposób do nich dotrzeć. Gdy zbierzemy ich odpowiednią liczbę, wsadzamy je w specjalne otwory, co powoduje pojawienie się albo nowych mostów czy platform, albo portalu prowadzącego do wyjścia.

Czy to brzmi, jakby było skomplikowane? Być może tak, ale w praktyce dość szybko można zrozumieć zasady rządzące Etherborn. Sprawę ułatwia w dużej mierze samouczek, od którego rozpoczynamy przygodę z grą. Jednak prostota zasad nie oznacza wcale niskiego poziomu trudności. Przeciwnie, Etherborn potrafi przyprawić o ostry zawrót głowy i zmusić nas do intensywnego myślenia. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu tych słów. Poza wspomnianym wprowadzeniem nie możecie tutaj liczyć na żadną pomoc - jeśli nie poradzicie sobie sami, nie przejdziecie dalej.

Spodobała mi się cała oprawa Etherborn. Choć prosta z technicznego punktu widzenia, przykuwa wzrok stroną artystyczną, która przywodzi na myśl chociażby polską grę pod tytułem Bound. Choć plansz mamy tutaj raptem pięć, to jednak na plus należy zaliczyć ich różnorodność - każda oferuje całkiem odmienne doznania. Z surrealistycznymi projektami plansz świetnie współgra muzyka, którą należy z pewnością zaliczyć do największych zalet Etherborn. Audio i wideo tworzą tutaj niecodzienne, niosące ukojenie połączenie. Ta gra potrafi bardzo skutecznie zrelaksować!

Niejednoznacznie wypada narracja Etherborn. Jedni z pewnością woleliby bardziej dosłowny wątek fabularny, a inni docenią metaforyczne przesłanie płynące z gry. Autorzy skupili się w niej na opowieści m.in. o powstaniu czy dążeniu do celu, którą każdy z nas odczyta pewnie na swój sposób. Co by o tym podejściu nie mówić, jest ono dość typowe dla tego rodzaju gier-doświadczeń, więc nie byłem nim w ogóle zaskoczony.

Etherborn to naprawdę udana gra platformowo-logiczna, którą należy polecić każdemu, kto szuka okazji do rozruszania szarych komórek przed konsolą lub komputerem albo chce się odprężyć w przerwie między kolejnymi obowiązkami (bo pomimo dość wysokiego poziomu trudności produkcja Altered Matter potrafi zrelaksować). Z pewnością warto za nią zapłacić kilkadziesiąt złotych.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy