Dying Light: The Following - pierwsze wrażenia
Mieliśmy okazję zagrać w (bardzo) duży dodatek do Dying Light - The Following. Oto nasze wrażenia!
Dying Light: The Following rzuca nas w okolice znanego z "podstawki" miasta Harran i pozwala wcielić się ponownie w Kyle'a Crane'a. Główny bohater trafia na poszlaki świadczące o tym, że gdzieś w pobliżu istnieje społeczność, która odkryła sposób na rozprzestrzeniającą się zarazę i potrafi nawet wykorzystywać zombie do swoich celów. Autorzy postawili w pierwszym dużym dodatku do swojego survival horroru na nieco odmienny klimat niż w oryginale. Dying Light: The Following jest mroczniejsze, bardziej klimatyczne. Rozszerzenie zamyka historię Kyle'a Crane'a. I ma to zrobić w sposób wzbudzający silne emocje. Jednak o tym przekonamy się dopiero, gdy zagramy w pełną wersję dodatku.
A o czym przekonaliśmy się, grając w udostępniony nam fragment? Przede wszystkim o tym, że Dying Light: The Following spokojnie mógłby być osobną grą. Środowisko, do którego trafiamy, jest przede wszystkim ogromne (to kilometry kwadratowe do przemierzanie), ale do tego zupełnie inne niż to przedstawione w pierwowzorze. Krajobraz miejskich ruin został zastąpiony przez otwarte tereny, wsie, lasy, góry... Otoczeniu zdecydowanie bliżej do tego, które znamy z Dead Island. Znów mamy do czynienia z kontrastem polegającym na osadzeniu krwiożerczych zombie w prawdziwym raju na ziemi.
Otoczenie w Dying Light: The Following przemierzamy zdecydowanie częściej w poziomie niż w pionie. To naturalne, że rezygnacja z miejskiego środowiska ograniczyła możliwości wspinania się i biegania po dachach. Element parkourowy wciąż jest w grze obecny, ale w mniejszym stopniu. Za to Techland oddał nam do dyspozycji nową zabawkę w postaci buggyego, którym możemy w dość szybkim tempie przemieszczać się po planszy. Jednak musimy uważać, bo pojazd jest dość wątły i po rozjechaniu nim kilku zombiaków wymaga naprawy (a do tego czasu jedzie z mocno ograniczoną prędkością). Z czasem możemy go na szczęście ulepszać - czy to o miotacz ognia, czy to o lepsze oświetlenie. Ba, pojazd ma nawet otrzymać swoje drzewko rozwoju.
Na tym lista nowości w Dying Light: The Following się nie kończy. Autorzy wprowadzili do gry kuszę, z której będziemy mogli strzelać bełtami różnego rodzaju (w tym na przykład podpalającymi) i która będzie nieocenionym narzędziem, jeśli uznamy, że w danych okolicznościach lepiej działać po cichu. Głośnych strzelanin w rozszerzeniu także nie zabraknie, ale o amunicję w dalszym ciągu będziemy musieli walczyć jak o wodę podczas suszy. Zdecydowanie podoba nam się balans pomiędzy strzelaniem, skradaniem się, parkourem oraz eksploracją, na jaki zdecydował się Techland w największym dodatku w swojej historii.
Dying Light: The Following podoba nam się chyba jeszcze bardziej niż "podstawka". Podoba nam się naturalne (nie miejskie) środowisko, bardziej tajemniczy klimat oraz fabuła. Choć to oczywiście dopiero wstępne spostrzeżenia. Jak będzie dalej, przekonamy się 9 lutego, kiedy to dodatek trafi do sprzedaży (jeśli wykupiliśmy przepustkę sezonową, otrzymamy go za darmo). Co prawda będzie on wymagał do uruchomienia "podstawki", ale poza Harran będziemy mogli wybrać się bez kończenia jej. Autorzy sugerują jednak, aby nie robić tego przed wejściem na co najmniej 12 poziom doświadczenia.