Driftland: The Magic Revival - recenzja

Driftland: The Magic Revival /materiały prasowe

​Z Driftland: The Magic Revival zetknąłem się po raz pierwszy na długo przed premierą. Już wtedy dostrzegłem w grze warszawskiego studia Star Drifters spory potencjał.

To było ponad rok temu, jeszcze na etapie wczesnego dostępu, kiedy to Driftland: The Magic Revival oferował jedynie swobodną rozgrywkę, bez zapowiadanej przez twórców kampanii ani multiplayera. Niedawno miałem okazję przypomnieć sobie, jak się w niego gra, sprawdzając w akcji fragment trybu dla pojedynczego gracza. Przypomniałem sobie przy okazji, jak bardzo jest to wciągająca strategia. Po ukończeniu scenariuszy dostępnych w wersji, którą otrzymałem, zacząłem z niecierpliwością wyczekiwać pełnego wydania. To w końcu wpadło w moje ręce.

Reklama

Przypomnijmy, że akcja Driftland: The Magic Revival toczy się w magicznym świecie, na planecie, która niegdyś, w wyniku działania grupy potężnych magów, uległa olbrzymiej katastrofie, rozpadając się na tysiące niewielkich fragmentów. Cztery żyjące na niej rasy połączyły siły i wykorzystały całą dostępną magię, aby ją ratować (gdyby nie to, prawdopodobnie doszłoby do apokalipsy). Obecnie nad jej dalszym losem czuwa kolejne pokolenie magów, którym być może uda się połączyć ją z powrotem w całość. W jednego z nich wciela się gracz.

Driftland: The Magic Revival to pomysłowa strategia, której koncepcją najbliżej chyba do serii The Settlers. W grze znalazły się aż cztery kampanie fabularne (to znaczy póki co trzy, ale czwarta zostanie dodana niebawem). Każda z nich została poświęcona innej rasie - zaczynamy od tej ludzkiej, później poznajemy bliżej ciemnych elfów, następnie krasnoludy, a kończymy przygodą wśród dzikich elfów. Kolejność jest z góry narzucona, ponieważ poszczególne historie są ze sobą powiązane. Jest także istotna ze względu na rosnący poziom trudności. Pierwsze scenariusze to swoisty samouczek, podczas którego opanowujemy mechanikę rozgrywki.

Chociaż trzeba przyznać, że także kolejne kampanie sprawiają wrażenie jednego wielkiego wprowadzenia do tego, co czeka nas w trybie swobodnej zabawy oraz wieloosobowym. W nich rozgrywka nabiera rozpędu i potrafi stać się nie lada wyzwaniem (szczególnie, jeśli wybierzemy wyższy poziom trudności w skirmishu albo trafimy na prawdziwych wyjadaczy w multiplayerze). Już nikt nie prowadzi nas za rękę i nie udziela dobrych rad - musimy radzić sobie sami. Plansze generowane są losowo, więc nie możemy się ich nauczyć na pamięć. Tym samym Driftland: The Magic Revival może być grą na wiele, wiele godzin.

Oczywiście pod warunkiem, że spodoba wam się rozgrywka. A ta polega - w wielkim skrócie - na przyłączaniu do naszego królestwa kolejnych wysepek (każda plansza jest na nie podzielona), budowaniu na nich kluczowych konstrukcji (domów, farm, kopalń), zdobywaniu pożywienia i surowców (jak złoto, kamień czy drewno), szkoleniu wojsk oraz atakowaniu wrogów. Każda wysepka jest inna i do czego innego się nadaje (na jednej znajdziemy takie złoża, na drugiej inne, a na trzeciej na przykład gniazdo smoka, którego będziemy mogli przyjąć pod nasze - nomen omen - skrzydła), więc to, które z nich i w jakiej kolejności postanowimy "skolonizować", ma bardzo duże znaczenie.

To jeszcze nie wszystko. W Driftland: The Magic Revival występują bohaterowie, których można z czasem uczyć nowych umiejętności. Podczas rozgrywki zdobywamy także punkty rozwoju, dzięki którym możemy usprawnić poszczególne jej aspekty (związane z pozyskiwaniem surowców czy siłą naszych wojsk). No i - last, but not least - magia. To jeden z ważniejszych elementów w Driftland: The Magic Revival. Przy pomocy czarów możemy przyłączać wyspy, niszczyć je, przekształcać, a także wspomagać nasze jednostki podczas starć. Są one inne dla każdej z ras, choć często różnice są czystko kosmetyczne. I tym samym...

... przechodzimy płynnie do wad Driftland: The Magic Revival. Pierwszą z nich są dla mnie właśnie niedostateczne różnice pomiędzy frakcjami. W teorii występują, ale w praktyce są mocno niewyraźne. Na przykład zaklęcia mają różne nazwy, ale w rzeczywistości działają tak samo. Na szczęście występują też różnice z prawdziwego zdarzenia, ale mogłoby być ich więcej. Nie do końca podoba mi się także to, że nie mamy w Driftland: The Magic Revival prawie żadnego wpływu na nasze jednostki podczas walk (gdy już ruszą w bój, to - nie licząc możliwości rzucania zaklęć, nie możemy im praktycznie nijak pomóc). Ostatnia wada związana jest natomiast z fabułą, po której spodziewałem się trochę więcej. Niestety, mamy tutaj do czynienia z dość sztampową historią w klimacie fantasy. Choć, żeby być sprawiedliwym sędzią, muszę też przyznać, że scenarzystom udało się mnie niejednokrotnie zaskoczyć.

Jednak w ostatecznym rozrachunku Driftland: The Magic Revival to bardzo udana strategia. Z wciągającą (na długie wieczory), dobrze wyważoną mechaniką i prześliczną oprawą graficzną, a także naprawdę przyjemną dźwiękową. Intuicja, którą miałem na jej temat po tym, jak zagrałem we wczesną wersję, okazała się być trafna. Kolejna jest taka, że prawdopodobnie okaże się jedną z najlepszych i najbardziej oryginalnych gier w swoim gatunku, w które zagracie w tym roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Driftland: The Magic Revival
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy