Rzadko mamy do czynienia z grami stworzonymi w Norwegii. A szkoda, bo przykład Draugen pokazuje, że mogą to być naprawdę intrygujące i wciągające produkcje.
Draugen nie jest grą, na którą czekałem z wypiekami na twarzy. Prawdę pisząc, o premierze nic o niej nie słyszałem. Dowiedziałem się o niej dopiero po premierze, po tym, jak otrzymałem kopię recenzencką. Podchodziłem więc do niej z czystą kartą, nie mając żadnych większych oczekiwań ani uprzedzeń względem tego, co mnie czeka (no, może zacząłem mieć pewne wymagania po tym, jak zorientowałem się, że odpowiada za nią to samo studio, które stworzyło The Longest Journey, Dreamfall i Dreamfall: Chapters). Ostatecznie uległem urokowi tej norweskiej przygodówki (a raczej tzw. symulatora chodzenia), choć mam jej też co nieco do zarzucenia.
Draugen przenosi nas do 1923 roku i opowiada historię dwójki bohaterów - amerykańskiego podróżnika Edwarda Charlesa Hardena oraz jego towarzyski i wychowanki imieniem Alice. Oboje przybywają do malowniczej norweskiej mieściny o nazwie Graavik, w której to mężczyzna ma nadzieję odnaleźć zaginioną siostrę, Betty. Alice mu towarzyszy i stara się pomóc, choć jednocześnie chce się po prostu dobrze bawić (czego nie można jej mieć za złe, biorąc pod uwagę młody wiek). Po dotarciu na miejsce okazuje się, że Graavik to nie jest takie zwykłe miejsce. Wystarczy kilkanaście minut, aby zorientować się, że miasteczko jest prawdopodobnie opustoszałe, a tu i ówdzie trafiamy na wzmianki o tajemniczej klątwie. A zatem wyprawa, której celem jest odnalezienie Betty, zmienia się częściowo w poszukiwanie odpowiedzi na wiele pytań związanych z tutejszą społecznością, która prawdopodobnie miała trochę za uszami...
Harden i Alice są zupełnymi przeciwieństwami, ale dzięki temu doskonale się uzupełniają. Gdyby wszystko zależało od tego pierwszego, cel wyprawy pozostałby jeden - odnaleźć Betty. Jednak Alice cały czas naciska na to, aby spróbować rozwiązać zagadkę opuszczonego miasteczka. Ta sytuacja stanowi żyzne pole dla wciągającej historii i ciekawej relacji między dwójką bohaterów. To chyba jedna z najfajniejszych growych par, z jakimi spotkałem się ostatnimi czasy, co jest zasługą zarówno scenarzystów, jak i aktorów, którzy podłożyli głosy bohaterom. Szkoda tylko, że tych pierwszych należy jednocześnie zganić za przewidywalny rozwój fabuły. Zainteresowanie, które towarzyszyło mi podczas początkowych chwil spędzonych z Draugen, z czasem zaczęło stopniowo opadać.
O wiele lepiej wypada miejsce, w którym toczy się akcja gry. Autorom udało się zaprojektować śliczne krajobrazy, które choć minimalistyczne, pozwalają nacieszyć oko i nie pozostawiają nic do życzenia. Na pewno do zalet Draugen należy także zaliczyć tajemniczy i melancholijny klimat, który stworzono wzorowo za pomocą nie tylko grafiki, ale również udźwiękowienia. O świetnie zagranych rolach bohaterów już wspomniałem, więc teraz dodam jeszcze tylko, że muzyka wypada równie dobrze. Jest spokojna, wręcz uspokajająca, ale zarazem nie pozwala się całkiem wyzbyć uczucia niepokoju i tajemnicy.
O rozgrywce w Draugen nie ma się co rozpisywać, bo to typowy symulator chodzenia, w którym gameplay schodzi na drugi plan. Większość czasu spędzamy na eksploracji, rozmowach i odkrywaniu sekretów, co nie wymaga od nas ani zręczności, ani wysiłku ze strony szarych komórek. Oczywiście nie ma w tym niczego złego, bo to po prostu taki gatunek, natomiast nie mogę pominąć tego, że Draugen jest nie tylko przewidywalny (o czym zdążyłem napomknąć), ale również bardzo krótki. Całą przygodę można ukończyć w ciągu raptem trzech godzin. I chociaż można ją spokojnie zaliczyć dwa razy, to jednak oczekiwałbym, że jedno podejście zajmie nie mniej niż te cztery-pięć godzin.
Podsumowując, Draugen powinien przypaść do gustu wszystkim tym, którzy lubią symulatory chodzenia, szukają tajemniczych historii i potrafią docenić nietuzinkowy klimat, a zarazem nie przeszkadza im to, że gra kończy się po trzech godzinach, z czego mniej więcej od połowy domyślamy się, jak się zakończy. A zatem - jest nieźle, ale mogło być o wiele lepiej.