Dishonored: Death of the Outsider - recenzja

Dishonored: Death of the Outsider /materiały prasowe

Dishonored to obecnie chyba ulubiona seria wśród miłośników skradanek. Po ubiegłorocznej premierze części drugiej Bethesda zdecydowała się wydać samodzielny dodatek, zatytułowany Death of the Outsider.

Jest on dla fanów cyklu czymś specjalnym. Wiadomo bowiem, że nawet, jeśli będzie on w przyszłości kontynuowany, to opowie zupełnie nową historię i przedstawi całkiem nowe postacie. A zatem Dishonored: Death of the Outsider to ostatnia okazja, by spotkać się z poznanymi do tej pory bohaterami. Arkane Studios dołożyło wszelkich starań, aby zakończenie opowieści wypadło jak najlepiej. To bodaj jedno z najlepszych rozszerzeń, w jakie graliśmy ostatnimi laty.

W Dishonored: Death of the Outsider wcielamy się w Billie Lurk, która decyduje się pomóc swojemu dawnemu mentorowi, Daudowi. Ten, pałając żądzą zemsty, pragnie zabić tego, od którego wszystko się zaczęło - Odmieńca. Jednak sam jest zbyt słaby, by tego dokonać. Przed szaleńczo trudnym zadaniem staje więc Billie. Opowieść stanowi jednen z mocniejszych punktów omawianego dodatku. Zaciekawia już na samym początku i nie pozwala na znużenie aż do samego końca. Spodobało nam się, że autorzy nie zdecydowali się precyzyjnie określić, kto jest tym dobrym, a kto złym. Odmieniec nie został przedstawiony jako "ten bezwględnie zły", a Daud i Billie wcale nie mogą mieć czystych sumień. To naprawdę udane zwieńczenie historii rozpoczętej w pierwszej części Dishonored.

Reklama

Dishonored: Death of the Outsider składa się z pięciu rozległych misji, podczas których możemy poznać lepiej Billie, jak również jej wyposażenie oraz umiejętności. Arkane Studios nie dokonało w tym zakresie rewolucji, ale zmieniło - przynajmniej powierzchownie - wszystko, co mogło. Główna bohaterka, podobnie jak Corvo, została obdarzona trzema specjalnymi zdolnościami, stanowiącymi wariacje na temat tych poznanych do tej pory. Z kolei w dłoniach Billie dzierży woltostrzał, będący czymś pomiędzy pistoletem a kuszą, z których strzelaliśmy do tej pory. Ponadto w jej arsenale pojawiły się nowe typu granatów oraz min.

Arkane Studios nie poszło na łatwiznę i pobawiło się także mechaniką rozgrywki, wprowadzając w niej kilka zmian. Po pierwsze - zrezygnowało z systemu chaosu. Tym razem, dokonując morderstw, nie musimy obawiać się, że będzie to miało wpływ na otoczenie i czujność strażników. Ta zmiana akurat do nas nie przemówiła. System chaosu był przecież jedną z najlepszych mechanik w obu częściach Dishonored.

Po drugie - wprowadziło kontrakty. Billie, chcąc zarobić na nowe sprzęty, musi na nie zarobić. Może to zrobić, biorąc na siebie płatne, opcjonalne zadania. W każdej misji możemy ich znaleźć kilka. To fajny sposób na wzbogacenie rozgrywki. Po trzecie - zniknęły fiolki z mroczną energią, niezbędną do korzystania ze specjalnych umiejętności. Od teraz regeneruje się ona samoistnie.

Dishonored: Death of the Outsider, nie licząc systemu chaosu, ma wszystko to, co sprawiło, że pokochaliśmy pierwsze dwie części. Świetnie zaprojektowane lokacje, swobodę w wykonywaniu zadań, charakterystyczny klimat... Ma także grafikę na bardzo wysokim poziomie oraz - to naprawdę duży atut - Michaela Madsena podkładającego głos postaci Dauda.

Dishonored: Death of the Outsider - jak można się było spodziewać - jest grą wyraźnie krótszą od pierwszej i drugiej części serii. Przejście głównego wątku powinno wam zająć 7-8 godzin (i to wliczając backtracking, którego twórcom nie udało się uniknąć). Jeśli będziecie chcieli wykonać wszystkie zadania poboczne (kontrakty) i odkryć wszystkie zawarte w grze sekrety, czas ten wydłuży się do dwóch razy.

Arkane Studios wyśmienicie zakończyło historię rozpoczętą pięć lat temu. Dishonored: Death of the Outsider nie jest już może tak dużą niespodzianką, jak "jedynka", ale jej autorzy z pewnością podołali zadaniu. Grą bezwzględnie powinni się zainteresować wszyscy, których zauroczyły poprzednie części.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy