Deathbound – recenzja. Solidna propozycja dla fanów soulslike'ów

Gatunek soulslike ciągle się rozwija, a każda kolejna jego reprezentantka próbuje wnieść coś nowego do formuły, która przyciągnęła tak wielu graczy. Deathbound nie zdobędzie raczej takiej popularności, jak Lies of P czy Stellar Blade, o produkcjach FromSoftware nie mówiąc, ale pomimo tego jest to dość interesująca propozycja dla miłośników wymagających potyczek.

Deathbound zabiera nas do świata Ziêminal - miejsca, w którym średniowieczni krzyżowcy walczą z techno-czarodziejami, osadzonego w postapokaliptycznych klimatach. Odwiedzamy w nim ruiny starożytnego miasta Akratya, w którym trafiamy na zróżnicowane obozowiska, miejsca wyglądające jak wyciągnięte z Ziemi, a także bardziej futurystyczne strefy. Na naszej drodze spotykamy Kościół Śmierci, który teoretycznie ma dobre intencje, ale rządzi twardą ręką, oraz Kult Życia - z pozoru bardziej otwarty, ale nie stroniący od moralnie wątpliwych decyzji. Wszystko to tworzy ciekawy, tajemniczy świat. Całość tworzy dość unikalny miks estetyczny, który momentami może wydawać się chaotyczny, ale na pewno jest czymś innym niż typowe fantasy. To niewątpliwy plus.

Reklama

Jeszcze większą zaletą Deathbound jest system walki, który pozwala na przejmowanie zdolności poległych wojowników, dzięki czemu otrzymujemy bogaty wachlarz taktycznych rozwiązań. Mamy do dyspozycji cztery esencje, które możemy przełączać w dowolnym momencie. Przełączanie się między postaciami to klucz do zwycięstwa w walkach. Ale uwaga - każda z nich dzieli się zdrowiem i wytrzymałością z resztą drużyny, co oznacza, że trzeba nieźle kombinować, żeby nie skończyć z całą drużyną na skraju wyczerpania. Ważne jest też opanowanie specjalnych ataków i uników. Niewłaściwe zarządzanie tymi zasobami może prowadzić do szybkiej porażki, zanim jeszcze zdążymy wyprowadzić ostateczny cios. Szczególnie w starciach z bossami. To ciekawie skonstruowany system, który jest i wymagający, i satysfakcjonujący, ale też...

... frustrujący. Postacie niby są szybkie, ale czasami działają zbyt wolno, wybijając nas z rytmu. Do tego dochodzi problem ze sztuczną inteligencją - przeciwnicy raz na jakiś czas zachowują się jakby nie wiedzieli, co się dzieje, a innym razem atakują z prędkością światła, co nie zawsze daje nam szansę na reakcję. Wspomnijmy też o interfejsie użytkownika, któremu przydałoby się trochę szlifów - w obecnej postaci jest przeładowany niestrawnie podanymi informacjami. Przydałaby się też możliwość remappingu przycisków na padzie.

Pod względem technicznym Deathbound jest całkiem poprawny. Nie można mówić o zachwytach grafiką i udźwiękowieniem, ale to, co istotne w soulslike'ach, czyli optymalizacja i responsywność wypadają bardzo dobrze. Grę testowałem na PlayStation 5 i na tej platformie nie doświadczyłem żadnych istotnych problemów z płynnością. Chociaż audiowizualnie produkcja wypada przeciętnie - jakość animacji czy projekty lokacji pozostawiają sporo do życzenia, a muzyka raczej nie zapada w pamięć - muszę przyznać, że pozytywnie zaskoczyły mnie dobrze dobrane głosy postaci.

Deathbound - jak wspomniałem na wstępie - to solidna propozycja dla fanów soulslike'ów, ale tylko solidna. Przyciąga oryginalnym połączeniem fantasy i science fiction, ciekawym światem oraz dobrze pomyślanym systemem walki, ale ma też parę minusów, które utrudniają czerpanie z niej nawet w przybliżeniu tyle przyjemności, co z Elden Ring, Bloodborne, Lies of P czy Stellar Blade. Spróbujcie dopiero, gdy będziecie mieli za sobą wszystkie perełki tego gatunku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: FromSoftware
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy