Dead in Vinland: True Viking Edition - recenzja

Dead in Vinland /materiały prasowe

​Wikingowie mają w sobie coś, co sprawia, że ilekroć trafiam na jakąś grę z nimi w rolach głównych, nie mogę przejść obok niej obojętnie. Jak miło i przyjemnie mi się zrobiło, gdy w mojej skrzynce pocztowej znalazł się klucz na Dead in Vinland: True Viking Edition...

To dzieło francuskiego studia o nazwie przypominającej popularną sieć sklepów z obuwiem - CCCP - które w 2015 roku wydało na świat Dead in Bermuda. Choć czas i miejsce akcji Dead in Vinland są całkiem inne, to już pomysł na rozgrywkę Francuzi w dużym stopniu przenieśli do swojej nowej gry. Mogliśmy się o tym przekonać już w ubiegłym roku, bo wtedy miała miejsce jej premiera, ale zaległości nadrobiliśmy dopiero teraz, po tym, jak trafiło do nas wydanie opatrzone podtytułem True Viking Edition. Od "podstawki" różni się ono tym, że zawiera wszystkie trzy opracowane przez twórców DLC.

Reklama

W Dead in Vinland: True Viking Edition poznajemy historię wikinga imieniem Eirik, który wraz z rodziną - żoną, siostrą żony oraz nastoletnią córką - musi uciekać ze swojej wioski. Uciekinierzy wchodzą na pokład statku i wyruszają w świat, by odnaleźć nowe miejsce do życia. Niestety, trafiają na sztorm, w wyniku którego ich środek transportu rozbija się u brzegu nieznanej, tajemniczej wyspy. Szybko orientują się, że nie jest to ani trochę przyjazne miejsce. Czeka ich ciągła walka o przetrwanie, w której pomoże im już, rzecz jasna, sam gracz.

Dead in Vinland: True Viking Edition można w skrócie opisać jako strategię turową wzbogaconą o elementy survivalu. Jednym z jej ważniejszych elementów jest zarządzanie naszą drużyną, która początkowo składa się ze wspomnianych czterech osób, ale z czasem dołączają do niej kolejne postacie. Każdy z członków kompanii posiada inne cechy i predyspozycje. Na przykład Eirik sprawdza się w walce lepiej niż jego córka, ale za to dziewczyna spisuje się lepiej podczas eksploracji wyspy. Przydzielając zadania poszczególnym postaciom, warto mieć na uwadze wszystkie "za" i "przeciw".

Cały czas musimy także dbać o potrzeby poszczególnych postaci. Każda z nich jest opisana pięcioma statystykami związanymi z przetrwaniem. Są to: stopień zranienia, zmęczenie, głód, postęp chorób oraz poziom depresji. Żadnej z nich nie można zaniedbać. Jeśli bowiem którakolwiek osiągnie maksymalny pułap, najprawdopodobniej będzie to oznaczało śmierć. A gdy którakolwiek z głównych czterech postaci odejdzie do krainy wiecznych łowów - przegramy. Nastawcie się więc lepiej na ciężką przeprawę (choć na szczęście twórcy dali możliwość ustawienia poziomu trudności, a nawet skonfigurowania swojego własnego).

Każdy dzień w Dead in Vinland: True Viking Edition dzieli się na trzy pory: poranek, popołudnie oraz noc. Podczas pierwszych dwóch wykonujemy różnego rodzaju czynności, związane przede wszystkim z rozwojem drużyny, rozbudową naszego obozu oraz eksploracją wyspy. Gdy nadchodzi noc, członkowie drużyny zasiadają przy ognisku, by podzielić się pożywieniem i wodą, a także porozmawiać. Z wszystkich aktywności najbardziej ryzykowne (ale i niezbędne do przetrwania) jest oczywiście przemierzanie nieznanych terenów. Podczas każdej takiej eskapady możemy zostać zaatakowani. A skoro o walce mowa...

... w każdej z nich uczestniczy Eirik oraz dwie wybrane przez nas postacie. Potyczki są mocno taktyczne i premiują umiejętne wykorzystywanie potencjału poszczególnych bohaterów (każdy z nich ma zarówno silne, jak i słabe strony, a także zdolności, z których warto korzystać). Podczas starć niezwykle istotne są dwie kwestie - inicjatywa oraz punkty akcji. Ta pierwsza decyduje o tym, kto atakuje pierwszy, a druga o tym, na co możemy sobie pozwolić w każdej turze. Warto starać się o to, by żadna z postaci nie przekroczyła określonej granicy obrażeń. Jeśli oberwie zbyt mocno, zwiększy się jej stopień zranienia.

Dead in Vinland: True Viking Edition wciągnęła mnie po czubek rogu na wikińskim hełmie (tak, tak, wiem, że w rzeczywistości wikingowie czegoś takiego nie nosili). Z czasem zacząłem jednak narzekać na liniowość. Co prawda gdy przegramy i zaczniemy od nowa, częściowo nasza przygoda jest generowana losowo, ale jednak jest sporo dialogów, które się nie zmieniają i które przy każdej powtórce tylko się przeklikuje (swoją drogą, szkoda, że nie są one czytane przez aktorów). Na szczęście problem ten dotyczył tylko opcji fabularnej. Poza nią w grze znalazł się jeszcze Heodening - tryb nieskończonej rozgrywki w stylu rogue-like, pozbawiony fabuły, przeznaczony dla zaprawionych w boju graczy.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy