Jedna z najbardziej wyczekiwanych gier na Nintendo Switch w tym roku wreszcie ujrzała światło dzienne. Są mechy, widowiskowe walki, niezrozumiała fabuła i tona chaosu. Czyli mniej więcej wszystko, czego powinniście spodziewać się po tym specyficznym gatunku.
Od porządnej gry z mechami w roli głównej minęły już długie lata. Prawdopodobnie dlatego znaczna część posiadaczy Nintendo Switch była tak podekscytowana, widząc zmierzającą na przenośną konsolę produkcję Marvelous. Chociaż entuzjazm ostudziła nieco wersja demonstracyjna, a wśród odliczających do premiery fanów znalazło się nieco sceptyków, deweloper regularnie wspominał o wyciąganiu wniosków z dema. Od tego czasu minęło pół roku. Teraz mamy przed sobą gotowy produkt, który faktycznie nie powtarza błędów popełnionych w krótszej wersji, ale ma za to swoje własne problemy.
Fabuła... nie należy do najlepszych. Jest jej też wyjątkowo dużo, jak na gatunek, który powinien raczej kręcić się wokół widowiskowych walk oraz customizacji mechów. Cutscenki wyglądają bardzo ładnie i momentami potrafią nawet oddać klimat, jaki towarzyszy nam później podczas rozgrywki, ale nie udaje im się zaangażować gracza w przedstawioną na ekranie historię. Do fabuły zostajemy wrzuceni jako specjalizujący się w kontrolowaniu mechów najemnik. W tragicznych dla uniwersum Daemon x Machiny czasach przyszliśmy wykonać kilka misji, zniszczyć paru złych ludzi i powalić na kolana potężne bossy.
Fabuła jest chaotyczna, postaci jest mnóstwo i do samego końca ciężko połapać się dokładnie, o co w tym wszystkim chodzi i po jakiej stronie stoimy. Kiedy szybko orientujemy się, ze historia nie będzie konkurować z oscarowymi produkcjami, zaczyna irytować liczba fabularnych wtrąceń, jaka ma miejsce zarówno pomiędzy misjami, jak i podczas nich. Gdyby regularne przerywniki filmowe nie były wystarczające, przed większością zadań czytamy również kilkanaście okienek dialogowych z banalnymi dyskusjami pomiędzy bohaterami. W trakcie misji kolejne rozmowy słyszymy z kolei w formie voice actingu.
Najważniejsze jest jednak to, że Daemon x Machina dobrze robi to, co w tym gatunku gracze jednogłośnie uznają za najistotniejsze. Rozgrywka, w połączeniu ze świetną oprawą wizualną, robi robotę. Marvelous szczegółowo dopracowało większość aspektów systemu walki, kontrolowania naszego mecha oraz zarządzania ekwipunkiem podczas misji. Pierwsze godziny z grą to czysta frajda. Kiedy przebijecie się przez ten cały fabularny nonsens, trafiacie na otwartą mapę, z toną możliwości oraz dziesiątkami przeciwników do pokonania.
Daemon x Machina zbudowana została jak większość tego typu gier akcji. Nasza przygoda zaczyna się od HUB-a, wielkiego hangaru, miejsca wypadowego dla naszego bohatera. To tam akceptujemy kolejne misje, ulepszamy naszego mecha, sprzedajemy niepotrzebne części albo tworzymy nowe. Nie mamy do czynienia z żadnym otwartym światem. Otwieramy odpowiedni panel, wybieramy kolejną misję, z listy fabularnych lub tych możliwych do regularnego powtarzania, i wyruszamy wykonać zadanie, niczym prawdziwy najemnik. Przed każdą misją czeka nas krótkie wprowadzenie, wyjaśnienie celu wyprawy oraz lista nagród za jej ukończenie.
Same misje nie są zbyt skomplikowane. Gra szybko wysypuje się z większości swoich pomysłów na zadania i zaczyna wkradać się powtarzalność. Rośnie poziom trudności, czasami dorzucone zostają również zadania poboczne, ale cele pozostają te same. Odrobinę świeżości regularnie dodają gigantyczne bossy, z którymi przychodzi nam walczyć co jakiś czas. Za każdym razem oznacza to inną mechanikę, odrobinę niespodzianek i odpoczynek od standardowego "Przynieś, podaj, pozamiataj".
Ostatecznie największą radość w grze sprawia customizacja naszego mecha. Możemy kupować nowe umiejętności, odblokowywać kolejne możliwości, ale to grzebanie w statystykach i cyferkach powoduje szeroki uśmiech na ustach. Nasz mech jest na początku wyposażony w podstawowy ekwipunek, kilka elementów pancerza, broń w prawej i lewej ręce oraz samonaprowadzające rakiety na plecach. Im dłużej gramy, tym więcej znajdujemy przedmiotów. Powoli okazuje się, że nie wszystko sprowadza się do ekwipowania rzeczy, które mają lepsze statystyki.
Przede wszystkim cieszy fakt, jak bardzo widać wprowadzane w naszym hangarze zmiany na polu bitwy. Bronie mają swój charakter, a pancerze otwierają mecha na szereg różnych możliwości. Spędzamy pół godziny w customizacji, przyglądając się statystykom na różnych przedmiotach i zastanawiając się, jaki zestaw będzie najbardziej uniwersalny, żeby potem wejść do nowej misji i przetestować nowego mecha. Każde ulepszenie sprawia tonę frajdy, a znajdowane podczas wykonywania zadań przedmioty dają nadzieję na kolejne, niespodziewane usprawnienia.
Nie oznacza to niestety jednak, że reszta gry jest równie piękna i kolorowa jak przesiadywanie w statystykach naszego mecha. Daemon x Machina chodzi stabilnie, wygląda świetnie i sprawia zaskakująco dużo radości w wersji przenośnej Switcha, mimo potrzeby ciągłego celowania. Marvelous zdecydował się na dosyć mocne wspomaganie celowania, które wymaga od gracza głównie patrzenia w kierunku przeciwników i trzymania odpowiedniego triggera. Chociaż oburzą się pewnie niektórzy zagorzali fani FPS-ów, w praktyce ten system działa dosyć przyjemnie, odbierając potencjalną frustrację z celowania w małe roboty latające w powietrzu.
Najbardziej frustrującym fragmentem rozgrywki jest bez wątpienia HUD. Jeden screenshot z gry wystarczy, żeby dostać ataku paniki na widok liczby ikonek, literek i znaczków na jednym ekranie. Chociaż większość rzeczy można się szybko z ekranu pozbyć, spora część z nich jest niestety w miarę potrzebna. Sposób w jaki Marvelous postanowiło jednak poradzić sobie z przedstawianiem informacji na ekranie doprowadza do szału. Wszystkie wyekwipowane bronie, liczba amunicji, punkty zdrowia, stamina, zupełnie nieczytelna minimapa... A gdyby tego było mało, dialogi prowadzone przez bohaterów podczas walki pojawiają się w lewym dolnym rogu jako okienka dialogowe.
Daemon x Machina kilka aspektów swojej gry dopracowało wręcz do perfekcji. Chociaż fabuła jest męcząca, HUD frustruje, a misje szybko robią się dosyć powtarzalne, twórcom udało się dostarczać najwięcej frajdy z najważniejszych elementów gier akcji, systemu walki. Dużo większe wątpliwości miałbym wobec gry z mechami, której genialna fabuła przyćmiła nudną rozgrywkę. Tymczasem niedawno dowiedzieliśmy się, że do Daemon x Machiny niedługo trafi mutliplayer. Nic nie stoi więc na przeszkodzie, żeby zapomnieć o przedstawionej historii, skupić się na farmieniu nowych części i zbudować resztę gry wokół tego, co wyszło najlepiej.