Cradle: Smutna historia ludzkiej ewolucji

Sporo sobie obiecywaliśmy po Cradle i... częściowo się zawiedliśmy. Gra ma swoje dobre strony, ale ma też złe. Przyjrzyjmy się im z bliska.

Za Cradle odpowiada maleńkie (raptem czteroosobowe) studio o nazwie Flying Cafe Semianimals. W jego skład wchodzą byli pracownicy GSC Game World, zespołu znanego przede wszystkim ze S.T.A.L.K.E.R.-a. Zaczerpnięto z niego co nieco i tutaj, bowiem w Cradle przenosimy się do postapokaliptycznej przyszłości, w której ludzie resztkami sił muszą walczyć o przetrwanie. Historia opowiedziana w grze rozpoczyna się w momencie, gdy budzimy się w jurcie położonej gdzieś na środku mongolskiego pustkowia. Jest 2077 rok, a ludzki gatunek chyli się ku upadkowi.

Reklama

A to dlatego, że jego przedstawiciele utracili zdolność do rozmnażania. Aby uchronić nas przed bliskim jak nigdy końcem, naukowcy wymyślili sposób na zachowanie ludzkiej świadomości. Jest ona przetrzymywana we wnętrzach nowoczesnych robotów. Jeden z takich androidów znajduje się we wnętrzu naszej jurty. To Ida. Jednak Ida jest niestety nieukończona i aby dać jej życie, musimy spędzić trochę czasu na szukaniu brakujących komponentów. W międzyczasie dowiadujemy się więcej o otaczającym nas świecie oraz o samej Idzie. Opowieść jest ciekawa, a klimat - osobliwy, zachęcający do zagłębienia się w uniwersum, ale niestety cała historia kończy się po około...

... czterech godzinach. Jednak być może nawet nie czas rozgrywki jest tutaj głównym problemem. Są gry, które nawet w krótszym okresie są w stanie przedstawić intrygującą historię od A do Z, otwierając w tym czasie wątki (lub jeden wątek) i zamykając je. Flying Cafe Semianimals sobie z tym zadaniem nie poradzili i pozostawili gracza w momencie, w którym ten oczekiwałby, że jeszcze trochę się dowie. Gdyby gra miała w sobie nutkę tajemniczości i pozostawiała jeden czy dwa znaki zapytania, to w porządku (ba, bylibyśmy niezadowoleni, gdyby absolutnie wszystko zostało wyjaśnione), ale niejasności na samym końcu pozostaje zbyt wiele.

A co, tak w ogóle, robimy w ciągu tych czterech godzin spędzonych z Cradle? Odkrywamy ciąg dalszy historii i wykonujemy proste zadania. To pierwsze utrzymuje nas w stanie zaciekawienia, a drugie rozczarowuje i nuży. Przeważnie musimy zebrać określone przedmioty czy wykonać jakąś banalną czynność (jak ugotowanie posiłku). Gdyby nie klimat i chęć odkrycia dalszego ciągu historii, rozgrywka w Cradle mogłaby być wręcz usypiająca. Zasmuciło nas też to, że świat gry - intrygujący skądinąd - jest tak zamknięty. Pozornie taki nie jest i zachęca do tego, by oddać się swobodnej eksploracji, ale nic z tego. Szybko okazuje się, że w grze poruszamy się cały czas między dwiema ograniczonymi lokacjami.

Flying Cafe Semianimals stworzyło ciekawy, oryginalny świat, co udało im się między innymi dzięki oprawie graficznej oraz muzycznej. Lokacji jest niewiele, ale zostały opracowane w naprawdę przekonujący sposób. Na futurystyczno-mongolski krajobraz patrzy się z dużym zaciekawieniem. Atmosferę panującą w Cradle (nieco melancholijną) znakomicie podkreśla ścieżka dźwiękowa. Jeśli idzie o warstwę techniczną, to zastrzeżenia można mieć tylko do optymalizacji gry. Choć uruchomiliśmy ją na dobrej klasy sprzęcie, to musieliśmy się pogodzić ze spadkami płynności.

Cradle sprawia wrażenie gry niedokończonej. Flying Cafe Semianimals miało na nią pomysł - i to pomysł całkiem dobry - ale czegoś zabrakło, aby przełożyć go na sukces. I najprawdopodobniej nie talentu, bo tego ukraińskiemu zespołowi trudno odmówić, ale raczej budżetu i/lub czasu. Mamy nadzieję, że przy następnym projekcie jednego i drugiego będą mieli znacznie więcej i że uda im się zachwycić świat. A tymczasem pozostajemy z mieszanymi uczuciami do Cradle...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy