Corruption 2029 - recenzja

Corruption 2029 /materiały prasowe

​Mutant Year Zero: Road to Eden była jedną z większych niespodzianek 2018 roku. Zastanawiam się, dlaczego druga gra tego studia wypadła od niej wyraźnie gorzej.

Studio The Bearded Ladies w swojej debiutanckiej produkcji (takiej z prawdziwego zdarzenia, bo można by jeszcze wspomnieć o Landit Bandit z 2010 roku, ale lepiej spuścić nań zasłonę milczenia) pokazało, że potrafi tworzyć turowe strategie, które śmiało mogą konkurować z takimi tuzami gatunku, jak seria XCOM. Jednak po sukcesie Mutant Year Zero: Road to Eden poczuli się chyba nieco zbyt pewnie (albo zatrudnili jakiegoś ekstrawaganckiego marketingowca), bo o swojej kolejnej grze postanowili poinformować dopiero na dwa tygodnie przed jej premierą. Podczas gdy większość deweloperów/wydawców daje sobie przynajmniej kilka miesięcy na kampanię marketingową i zrobienie szumu, w tym przypadku całkiem z tej okazji zrezygnowano. Czyżby szwedzki zespół aż do tego stopnia wierzył w swoje nowe dzieło? Niestety, nie miał ku temu wystarczających podstaw.

Reklama

Corruption 2029 przenosi nas do niedalekiej przyszłości (dokładny rok macie w tytule), do postapokaliptycznej Ameryki, która staje się polem działań dwóch wrogich frakcji - New American Council oraz United Peoples of America. Z ich ramienia do walki zostają wysłani żołnierze, którzy za sprawą futurystycznej technologii zamienili się w śmiercionośne cyborgi. Nawet jeśli ta (sztampowa jak diabli) historia zdołała was zainteresować, muszę was zmartwić - autorzy potraktowali jej ciąg dalszy po macoszemu, serwując znacznie uboższą opowieść niż w Mutant Year Zero: Road to Eden. W przeciwieństwie do pierwszej gry The Bearded Ladies, bohaterowie i dialogi są tutaj płaskie jak porządnie wyheblowana deska.

W Corruption 2029 znalazło się miejsce dla trzech kampanii. W każdej z nich wykonujemy po kilka misji, podczas których zdarza nam się odwiedzać ponownie te same miejsca. Wygląda to tak, jakby twórcy narzucili sobie zbyt wysokie tempo i - żeby wydłużyć rozgrywkę do sensownej liczby godzin - zdecydowali się na strategię "kopiuj-wklej". Same misje, które wykonujemy, także nie porywają i często się powtarzają. Można by się spodziewać (i oczekiwać) o wiele większej różnorodności.

Na szczęście główne wady Corruption 2029 mamy już za sobą i możemy wreszcie przejść do zalet. Chwalić można w szczególności samą mechanikę. Starcia, które bez wątpienia stanowią trzon gry, mają mocno taktyczny charakter i dają szerokie pole do popisu. Poziom trudności został zawieszony dość wysoko (wróg jest przeważnie silniejszy od nas), więc każde zwycięstwo stanowi źródło niemałej satysfakcji. Walka to nie wszystko, co Corruption 2029 ma do zaoferowania. Od czasu do czasu przychodzi nam się także skradać - i ten element także został porządnie wykonany.

Przyjemność z rozgrywki jest tym większa, że autorzy przygotowali całkiem sporą liczbę różnorodnych rodzajów broni, jak również umiejętności, z których mogą korzystać kontrolowane przez nas postacie. Każda z nich może zabrać na misję dwie giwery oraz trzy implanty, co daje nam sporo możliwości. Poza tym możemy oczywiście korzystać ze standardowych w takich grach przedmiotów, jak apteczki czy granaty (można je także znaleźć, eksplorując plansze). W tych wszystkich pomysłach nie ma niczego rewolucyjnego, ale to nie zmienia faktu, że The Bearded Ladies umiejętnie je ze sobą połączyło, tworząc sprawnie działające mechanizmy.

Pod względem audiowizualnym Corruption 2029 prezentuje się bardzo poprawnie. Grafika jest, mam wrażenie, nieco ładniejsza niż w Mutant Year Zero: Road to Eden. Spodobała mi się także futurystyczna estetyka, choć nie ma w niej niczego odkrywczego. Udźwiękowienie przystaje do postapokaliptycznego, wojennego klimatu, ale muszę przyznać, że po dwóch-trzech godzinach przestałem na nie zwracać uwagę.

Liczyłem na to, że Corruption 2029 wypadnie co najmniej tak dobrze, jak Mutant Year Zero: Road to Eden, ale się zawiodłem. To przyzwoita strategia turowa, która może zainteresować miłośników gatunku, ale nie sądzę, by zdołała któregokolwiek z nich zachwycić. Ja w każdym razie jestem daleki od zachwytów.\

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama