Wiadomość o opóźnieniu premiery Cyberpunka 2077 spadła na nas jak grom z karabinu laserowego. Czy Conglomerate 451 zdołało mi umilić oczekiwanie na przebój CD Projekt RED?
Skąd w ogóle powiązanie obu tych tytułów? Ano, stąd, że Conglomerate 451 to dungeon crawler z elementami roguelike, którego akcja toczy się w iście cyberpunkowym uniwersum. Choć już na pierwszy rzut oka widać, że to zupełnie nie na ta liga, co Cyberpunk 2077 (ani nawet żadna pobliska), to jednak miałem nadzieję, że spędzę z produkcją studia RuneHead kilka miłych wieczorów. Czy spędziłem? Za chwilę się dowiesz.
Conglomerate 451 przenosimy się do dystopijnej przyszłości, do futurystycznej metropolii, na którą jakiś czas temu zrzucono śmiercionośną bombę. Ci, którzy ocaleli, mieszkają w niej dalej, wykorzystując rozmaite cybernetyczne wszczepy do zwiększania swoich możliwości. Gracz wciela się w bossa pewnej rządowej organizacji, której agenci mają na celu pilnować porządku w tytułowej strefie 451. Jeśli tylko na horyzoncie pojawia się jakiś bandzior czy narkotykowy dealer, od razu reagujemy, wysyłając na miejsce naszych podwładnych.
W skład naszego zespołu wchodzą klony, które drukujemy, wykorzystując do tego specjalistyczną aparaturę. Możemy decydować o ich wyglądzie, a także o klasie postaci, wśród których znajdują się żołnierz czy infiltrator. Każda specjalizacja posiada odmienne zalety i wady, a przede wszystkim odmienne umiejętności, przydatne w różnych sytuacjach. Jak zwykle w takich grach najważniejsze jest umiejętne połączenie silnych stron różnych profesji.
Gdy już wyruszymy na misję, trafiamy na planszę podzieloną na kwadraciki, po których poruszamy się skokowo. Klawisze W, S, A i D służą nam do przemieszczania się, a Q i E do obracania się w lewo i w prawo. Sednem rozgrywki jest prowadzenie turowych starć z napotkanymi przeciwnikami, w których musimy sprawnie używać poszczególnych rodzajów ataków i umiejętności naszych podopiecznych (klasyka w stylu Legends of Grimrock).
W lokacjach - swoją drogą, bardzo ładnie zaprojektowanych, ale zarazem przesadnie opustoszałych - natrafiamy także na sklepy sprzedające implanty czy narkotyki, dzięki którym możemy się trochę wzmocnić (ulepszyć celność czy zadawane obrażenia). Wykonując misje, zdobywamy także surowce, które pozwalają nam dokonywać ulepszeń w naszym centrum dowodzenia. Do rozwoju potrzebna jest także reputacja oraz punkty techniki. Z czasem zdobywamy coraz lepsze wszczepy oraz coraz bardziej śmiercionośną broń.
Jest tego wszystkiego dużo i obawiam się, że dla części graczy będzie to zbyt dużo. Owszem, duża liczba możliwych kombinacji i modyfikacji to zaleta, ale - z drugiej strony patrząc - podczas zabawy w Conglomerate 451 czułem się czasem osaczony przez informacje i możliwości. Jednak jeszcze bardziej dokuczała mi powtarzalność, która prawdopodobnie już w ciągu kilku godzin doprowadzi do znużenia nawet najbardziej flegmatycznego i niepospiesznego gracza. Gra polega na ciągłym wykonywaniu podobnych zadań, skoncentrowanych wokół dziesiątek podobnych potyczek, nie oferując poza tym zbyt wiele - ani ciekawej fabuły, ani tętniącego życiem świata, ani wciągających aktywności pobocznych.
Conglomerate 451 to przeciętny dungeon crawler, który być może zainteresuje zagorzałych miłośników cyberpunku, ale nie sądzę, żeby okazał się grą, od której nie będziecie się potrafili oderwać. Cyberpunkowa atmosfera i duża liczba możliwości (modyfikacji i rozwoju) to zbyt mało. Cóż, pozostaje czekać dalej na premierę Cyberpunka 2077. Nie zanosi się na to, abyśmy zagrali wcześniej w coś cyberpunkowego na chociaż zbliżonym poziomie. Ale obym był w błędzie!