Commandos: Origins – recenzja. Stara szkoła skradania

Nawet nie zdążysz krzyknąć "alarm!", zanim będziesz musiał wczytywać zapis. Commandos: Origins to powrót starej szkoły skradania, który wymaga planu, stalowych nerwów i niezliczonej ilości quick save'ów. Commandos: Origins od pierwszych minut przypomina, jak wyglądała strategia z prawdziwego zdarzenia na przełomie wieków. Od razu czuć, że autorzy nie poszli na żadne skróty - to nie reboot, nie remake, tylko pełnoprawna nowa odsłona, która zachowuje wszystko, za co pokochaliśmy oryginały. I jednocześnie dorzuca kilka zmian, które - choć drobne - potrafią sporo zmienić w praktyce.

Tym razem śledzimy początki kultowej ekipy. Poznajemy, jak zielony beret O’Hara łączy siły z pozostałymi członkami zespołu: snajperem, saperem, szpiegiem, kierowcą i marines. Fabuła toczy się podczas II wojny światowej, a my zostajemy rzuceni w sam środek działań specjalnych - sabotaży, akcji ratunkowych, odbijania więźniów i cichego eliminowania celów. Na przejście czeka czternaście rozbudowanych misji rozgrywających się w różnych zakątkach świata, od afrykańskich kopalni po lodowate brzegi Norwegii.

Zespół specjalistów

Na początku kontrolujemy od jednego lub dwóch żołnierzy, ale na dalszych etapach liczba dostępnych postaci wzrasta. Nie wybieramy ich samodzielnie - to gra decyduje, kto bierze udział w misji. Mimo to każda postać została zaprojektowana tak, by jej obecność była faktycznie uzasadniona. Snajper eliminuje wrogów z dużych odległości, kierowca poradzi sobie z pojazdami i stacjonarnymi karabinami, a szpieg może spokojnie przechadzać się między patrolującymi teren Niemcami (o ile wcześniej się przebierze).

Reklama

Trzonem rozgrywki jest skradanie się, unikanie wzroku wrogów i perfekcyjne wykorzystywanie specjalnych zdolności każdego z komandosów. Wrogowie mają wyraźne stożki widzenia, które dzielą się na strefę błyskawicznej reakcji i nieco dalszą, w której jeszcze można się czołgać czy przeczołgać niezauważonym. Trzeba zachować szczególną ostrożność, bo wykrycie nawet jednego członka ekipy często oznacza alarm i konieczność wczytywania zapisu. Ważne - gra nie zapisuje się automatycznie. Trzeba pamiętać o częstym robieniu quick-save’ów. Jak za starych, dobrych czasów.

Plan i cierpliwość to podstawa

Mechanika rozgrywki opiera się na obserwacji i dokładnym planowaniu ruchów. W zasadzie większość czasu spędzamy, śledząc trasę patroli i rozrysowując sobie w głowie plan działania. Co istotne, część lokacji zawiera elementy środowiskowe, które da się wykorzystać. Możemy zawalić kolumnę na patrolujących Niemców albo odpalić maszynowy karabin stacjonarny i wyczyścić zagrożony teren.

Jedną z większych nowości w stosunku do oryginałów jest możliwość zatrzymania czasu i wydania rozkazów kilku postaciom jednocześnie. Dzięki temu można wykonać perfekcyjnie zsynchronizowaną akcję, jak choćby jednoczesne wyeliminowanie dwóch strażników znajdujących się obok siebie. To rozwiązanie świetnie się sprawdza, szczególnie w bardziej zatłoczonych miejscach.

Unreal Engine 5, ale bez szału

Commandos: Origins korzysta z silnika Unreal Engine 5, ale bez fajerwerków. Modele są czytelne, lokacje pełne detali, ale nie ma tu graficznego przełomu. Co więcej, gra potrafi czasem zgubić płynność, a zdarzyły mi się też bugi ze znikającymi interfejsami czy zawieszonymi wrogami. Nie są to rzeczy nagminne, ale zdarzały się na tyle często, że muszę o nich wspomnieć.

Warto pochwalić udźwiękowienie. Muzyka dobrze wpisuje się w klimat wojenny, a głosy bohaterów - mimo że nie są tymi samymi, co 25 lat temu - brzmią znajomo. Co ciekawe, niektóre klasyczne teksty powracają, a niektóre doczekały się zabawnych wariacji. Są też niemieckie komendy, które pamiętamy z oryginału. Od czasu do czasu łezka się w oku zakręci.

Dla tych, którzy lubią, gdy boli

Commandos: Origins nie jest grą idealną. Ma swoje potknięcia techniczne, wysoki próg wejścia i momentami bardzo wymagający level design, który potrafi frustrować. Ale mimo to potrafi przyciągnąć i wciągnąć na długie godziny. Szczególnie jeśli tęskniło się za klasyczną skradanką z kamerą z góry i naciskiem na cierpliwość.

Jeśli jesteś graczem, który nie boi się wyzwania i pamięta, co to znaczy quick save co dwie minuty, Commandos: Origins może być tym, czego ci brakowało od dwóch dekad. A jeśli dopiero zaczynasz przygodę z tym gatunkiem - uzbrój się w cierpliwość. I nie zapominaj o zapisywaniu gry!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Commandos: Origins
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Przejdź na