Child of Light - recenzja

Nieważne, czy japońskie RPG-i to wasz ulubiony gatunek, czy też jeszcze nigdy nie mieliście z nim do czynienia - powinniście wypróbować Child of Light. To przepiękna opowieść, która pochłonie was bez reszty.

Żeby była jasność, Child of Light nie zostało stworzone w Japonii. To wspólna produkcja kilku zespołów Ubisoftu - z Montrealu, Kijowa i Bukaresztu. Japońskie RPG-i były dla nich jedynie inspiracją. Efekt ich pracy okazał się fantastyczny. Child of Light to jedna z najciekawszych, najładniejszych i najbardziej klimatycznych gier wideo, w jakie graliśmy w ostatnim (długim) czasie.

W Child of Light poznajemy opowieść o Aurorze - dziewczynce z austriackiej wsi z 1985 roku, która zapada na niespotykaną chorobę, wywołującą śpiączkę. Główna bohaterka przenosi się do baśniowego świata o nazwie Lemuria, którego słońce, księżyc oraz gwiazdy zostały zabrane przez Królową Nocy. Teraz dziewczynka musi stawić jej czoła i uratować mieszkańców krainy przed zagładą. Tak zaczyna się fenomenalna przygoda, która niestety trwa dość krótko (około 10 godzin to - jak na RPG-a - nie za dużo), ale za to na długo pozostawia po sobie ślad w głowie gracza. My cały czas jesteśmy pod wrażeniem!

Reklama

Lemuria to fantastyczne miejsce (choć smutne, ponure), którego nawet po dłuższym czasie nie chce się opuszczać. Panowie z Ubisoftu pokusili się o ręczne narysowanie wszystkich lokacji (świątyń, jaskiń czy zamków w chmurach) oraz postaci (bardziej oraz mniej przyziemnych). Wyszło im to doprawdy znakomicie. Świat został wypełniony także dużą ilością detali - ładnie animowanych, błyszczących, przyciągających wzrok. Za przepiękną grafikę odpowiada silnik UbiArt, wykorzystany w dwóch ostatnich odsłonach serii Rayman, które to zachwalano między innymi za oprawę.

Świetnym dopełnieniem strony wizualnej jest czarująca ścieżka dźwiękowa, w której pierwsze skrzypce gra... fortepian. Autorów należy pochwalić także za to, że zadali sobie trud i wszystkie dialogi napisali wierszem. Szkoda tylko, że Child of Light nie wydano w polskiej wersji językowej, przez co osoby nieznające języka angielskiego będą miały problem z docenieniem - czy też w ogóle zrozumieniem - tego, co mówi Aurora i napotkane postacie.

Zaczęliśmy od warstwy wierzchniej, czas przejść do wnętrza. Child of Light zaczyna się niczym platformówka, by szybko przerodzić się w dość rozbudowanego RPG-a. Zaczynamy swobodnie eksplorować świat (stosunkowo niedługo po rozpoczęciu zabawy uczymy się latać), wykonywać różnorodne zadania (główne oraz poboczne), szukać drogocennych skarbów, rozwiązywać łamigłówki (w naszej opinii, zbyt proste), rozwijać postać (przygotowano kilkadziesiąt zdolności, podzielonych na trzy drzewka), a także - rzecz jasna - walczyć.

Naprzeciw nas stają potwory, które zesłała na Lemurię wspomniana Królowa Nocy. W pojedynkach wykorzystano dynamiczny system, w którym główną rolę odgrywa pasek ATB u dołu ekranu, pokazujący, kto i kiedy będzie mógł wykonać ruch. Uczestnicy walk reprezentowani są przez ikony, które poruszają się w różnym tempie (co oznacza, że jedne mogą atakować szybciej, a drugie muszą czekać dłużej na swoją kolej). Jednak za pomocą mikstur czy wyuczonych zdolności możemy na to tempo wpływać. A zatem trzeba być czujnym, dynamicznie reagować i myśleć taktycznie. Świetna zabawa.

W walkach pomagają nam napotkani po drodze towarzysze. Pierwszym, którego spotykamy, jest mały i miły świetlik Igniculus (może się w niego wcielić drugi gracz), który nie tylko rozświetla mroki Lemurii, ale także podczas starć oślepia wrogów, tym samym opóźniając prędkość poruszania się ich ikon po osi czasu. Każdy kolejny napotkany kompan także posiada specjalne zdolności, które możemy wykorzystać w walkach. Te są w Child of Light bardzo częste - niektórzy napiszą wręcz, że zbyt częste - ale naprawdę dają sporo radości. To, co nam jedynie doskwierało w tym elemencie, to powtarzalność przeciwników, z którymi musieliśmy się ścierać.

Child of Light to fantastyczna przygoda, którą chciałoby się przeżyć jeszcze raz. I jest taka możliwość - w trybie New Game +, w którym zachowujemy wszystkie umiejętności oraz przedmioty, stawiając czoła trudniejszym potworom. To jednak nie jest już to samo. Chcielibyśmy, aby fabuła Child of Light była co najmniej dwa razy dłuższa. 10 godzin w Lemurii to zdecydowanie zbyt krótki czas, aby nacieszyć się tym wszystkim, co przygotował dla nas Ubisoft...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama