Call of Duty: Vanguard - wojna w najbardziej spektakularnym wydaniu

​Powiem wam, że od pewnego czasu mam znieczulicę na Call of Duty.

Kolejne odsłony ukazują się co roku, gromadząc wokół siebie rzesze entuzjastów strzelania (głównie przez sieć), a mnie ani one grzeją, ani ziębią. Call of Duty: Vanguard przyciągnęło mnie głównie czasem i miejscem akcji. Activision powróciło do starej, sprawdzonej drugiej wojny światowej, przedstawiając spektakularną kampanię i dający mnóstwo zabawy multiplayer. Ale czy nie robiło dokładnie tego samego rok temu, dwa lata temu, trzy lata...?

Call of Duty: Vanguard ukazuje końcówkę największego konfliktu w dziejach. To okres, w którym Trzecia Rzesza chyli się ku upadkowi, a w cieniu jej rozsypującej się fasady powstają alianckie oddziały komandosów. Gracz poznaje losy czwórki świetnie wyszkolonych żołnierzy: Arthura Kingsleya, Lucasa Riggsa, Poliny Petrovej oraz Wade'a Jacksona. Wszystko rozpoczyna się od misji polegającej na zdobyciu tajnych planów nazistów. Jednak nie wszystko idzie po myśli aliantów...

Reklama

Jeśli macie obawy, że Call of Duty: Vanguard pokaże tylko ostatnią fazę drugiej wojny światowej, od razu uspokajam. Autorzy w kampanii przeplatają wydarzenia bieżące z retrospekcjami, dzięki którym dowiadujemy się co nieco o przeszłości każdego z bohaterów. Czeka na nas dziewięć spektakularnych misji, podczas których bierzemy udział w bitwach o Stalingrad, Tobruk, Midway czy El Alamein. Nie brakuje ani pięknych lokacji, ani spektakularnej reżyserii, ani wartkich strzelanin...

Niby jest wszystko, czego można by oczekiwać, ale to po prostu - tylko i aż - bardzo dobrze, rzemieślniczo zrealizowany single player. Bez polotu, powiewu świeżości i niespodzianek. Więcej zaskoczeń czekało na nas ostatnio, podczas kampanii w Call of Duty: Black Ops - Cold War. Jeżeli jednak lubicie to, co Activision (rękami swoich deweloperów) robiło w poprzednich COD-ach, i nie macie dość tego rodzaju zabawy, powinniście być zachwyceni. Choć będziecie się też wkurzać, gdy przyjdzie wam sterować samolotem (co za koślawe sterowanie!) albo bronić się przed nazistowskimi owczarkami (możecie oberwać kilkoma nabojami i żyć dalej, ale strzeżcie się psa - gdy tylko złapie was za nogawkę, już po was). A o tym, że single player to zabawa na pięć-sześć godzin, nie muszę chyba pisać? To już od dawna standard w Call of Duty.

Call of Duty: Vanguard docenią jednak w szczególności ci gracze, którzy nastawiają się na zabawę w multiplayerze. Tęskniliście za drugą wojną światową? No to łapcie, przed wami dwadzieścia całkiem nowych map, które nie tylko wyglądają pięknie, ale także pozwalają się w pewnym stopniu zniszczyć, a przede wszystkim - dają mnóstwo możliwości i frajdy z fragowania (wciąż uważam mechanikę strzelania z COD-a za bliską ideału, szczególnie teraz, na padach DualSense). W potyczkach sieciowych odwiedzamy lokacje w Afryce Północnej, na Pacyfiku, a także na obu europejskich frontach - wschodnim i zachodnim. Cztery mapy przygotowano stricte z myślą o trybie Wzgórze Mistrzów. Ponadto pojawiła się nowa forma rozgrywki. Patrol to wariacja na temat Umocnionego Punktu, w której nasz cel... przemieszcza się po mapie. Świetna sprawa! Gorzej bawiłem się natomiast w trybie zombie. Tegoroczna odsłona zwyczajnie mnie znudziła.

Call of Duty: Vanguard - czy w kampanii single player, czy w trybie sieciowym - prezentuje się iście next-genowo. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem tak spektakularnie wyglądającego deszczu, dymu, eksplozji czy gry świateł i cieni. Naprawdę, wersja na PlayStation 5 robi znakomite wrażenie (z tego, co widziałem na materiałach wideo, ta na Xbox Series X podobnie). A do tego jest doskonale zoptymalizowana. Wczytuje się błyskawicznie i oferuje stałe 60, a nawet 120 klatek na sekundę (jednak w tym drugim przypadku potrzebujecie, rzecz jasna, wyświetlacza o częstotliwości odświeżania minimum 120 Hz).

Strzelanie na padzie DualSense, który cały czas "pracuje" pod dłońmi i stawia delikatny, ale odczuwalny opór na triggerach, to czysta poezja. I na koniec jeszcze jedna wskazówka - zadbajcie o odpowiednie źródło dźwięku. Odpuśćcie sobie granie na wbudowanych głośnikach w telewizorze czy na przeciętnych słuchawkach. Ścieżka dźwiękowa oraz wszelkie odgłosy wojny w Call of Duty: Vanguard zasługują na odpowiednie podejście. Kino domowe lub dobry gamingowy headset to podstawa. Wrażenia są wówczas niesamowite.

Call of Duty: Vanguard nie zaskoczył mnie absolutnie niczym. To dokładnie taka gra, jakiej oczekiwałem. Po cichu liczyłem na nieco więcej innowacji oraz bardziej pomysłowo zrealizowaną kampanię single player, ale powoli przyzwyczajam się do tego, że Activision przyzwyczaiło się - i graczy - do powolnej ewolucji. Jeśli lubicie COD-a i stęskniliście się za drugą wojną światową w grach, kupujcie - będziecie zadowoleni. Kampania to bardzo udanie zrealizowana przystawka do multiplayera, w którym czekają was dziesiątki godzin przedniej zabawy. Jak co roku.

Artur Dąbrowski

ESPORTER
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy