Call of Duty: Modern Warfare - recenzja

Call of Duty: Modern Warfare /materiały prasowe

​Kolejny rok, kolejne Call of Duty. Tym razem powróciła jedna z najbardziej lubianych przez społeczność serii. Infinity Ward odpaliło komputery i usiadło do Modern Warfare na miarę 2019 roku, na nowym silniku i pełnej pompie.

Razem ze słynną serią wróciła również kampania. Po roku przerwy od single playera, w którego miejsce Treyarch wrzucił Blackouta i tonę scenariuszy do trybu Zombie, dostaliśmy sześciogodzinną, napakowaną kontrowersjami przygodę dla jednego gracza. Jeszcze przed wybraniem poziomu trudności dostajemy ostrzeżenie o drastycznych obrazach występujących podczas kampanii, z czego regularnie korzysta później Infinity Ward, próbując demonstrować odbiorcom okrucieństwo wojny.

W rezultacie pozornie niegroźna, fikcyjna historia o skradzionej przez terrorystów broni chemicznej zamienia się w festiwal widowiskowych misji poprzeplatany wstrząsającymi obrazami. Odbiór będzie zależał mocno od nastawienia gracza. Jedni mogą nie dotrwać do końca, inni przymknąć oko na mocne sugerowanie się współczesnymi konfliktami, a jeszcze kolejni skupić się wyłącznie na "mechanicznej" części kampanii, co ostatecznie wyjdzie im na dobre.

Reklama

Pod kątem kreatywności oraz różnorodności single player prezentuje się bowiem znakomicie. Infinity Ward przez całe sześć godzin ciężko pracuje nad tym, żeby gracz nie nudził się nawet przez sekundę. Nawet wtedy, kiedy wydaje się, że będziemy po prostu stać za murem i bronić jednego punktu, twórcy znajdują sposób, żeby urozmaicić ciągłe strzelanie do fal nadchodzących wrogów i uczynić je ekscytującym. Nie można cały czas stać w miejscu, przez nasze ręce przeplatają się różne rodzaje broni, a czasami do celu dochodzimy w sposoby dużo bardziej kreatywne niż zwyczajny run and gun. Wisienką na torcie są z kolei nocne misje z noktowizorem na głowie i stanowczymi rozkazami kolegów z zespołu w słuchawkach.

Na pozytywny odbiór kampanii w dużym stopniu wpływa element, który pozostaje konsekwentny przez całą resztę gry. Modern Warfare wygląda i działa naprawdę świetnie. Na PC wielu osobom zdarzały się crashe, na konsolach podobno występują regularne problemy z połączeniem. Po tygodniu spędzonym z grą nie mam jednak mojej wersji "pecetowej" nic do zarzucenia. Wiele obrazków z kampanii robi wrażenie na wysokich detalach, oskryptowane wydarzenia są stworzone do tego, żeby prezentować się jak najlepiej, a ładny multiplayer przyjmuję z otwartymi ramionami. Widać możliwości nowego silnika, Infinity Ward zdaje się wykorzystywać go w odpowiedni sposób i na tym przykładzie najlepiej widać wejście Call of Duty na wyższy poziom.

Zanim przejdziemy do aspektu interesującego prawdopodobnie większość osób rozważających zakup Modern Warfare, zatrzymajmy się na chwilę na Spec Ops. Zamiast standardowego dla Call of Duty trybu Zombie, pełnego easter eggów, zagadek i fal przeciwników zalewających wąskie korytarze pokręconych lokacji, dostaliśmy kilka powtarzalnych misji nastawionych na kooperację. Powiem krótko - w takim stanie ten tryb nie powinien ujrzeć światła dziennego. Spec Ops jest zbugowany, często nie pozwala w ogóle ukończyć misji, większość wyzwań nie ma absolutnie żadnego sensu, a całość sprawia wrażenie robionej na kolanie, na kilka tygodni przed premierą. Najbardziej boli sztucznie podkręcany przez setki wysypujących się z helikopterów przeciwników poziom trudności. Nie ma mowy o strategii i tak promowanym przez całe Modern Warfare taktycznym podejściu. Spec Ops, chociaż wydaje się całkiem ciekawy w swoich założeniach, wymaga bardzo dużo pracy.

To samo tyczy się multiplayera. Chociaż tryb wieloosobowy jest dużo bardziej grywalny, dopracowany i ewidentnie dogłębnie przemyślany, kierunek, w jakim powędrowało Modern Warfare będzie bardziej odpowiadać fanom wolniejszych shooterów niż tych, którzy przez ostatnie lata tracili nerwy na serwerach Call of Duty. Bieganie nie ma teraz większego sensu, shotguny wróciły do mety, a spowolnione tempo rozgrywki nie pozwala już na wyskakiwanie zza każdego rogu i dominowanie przeciwników swoją agresją oraz umiejętnościami mechanicznymi.

Jednym z największych problemów trybu wieloosobowego są bez wątpienia jego mapy, nad którymi od ponad tygodnia znęca się już połowa społeczności Call of Duty. Mapy 10v10 są ogromne, często zasypane snajperami lub wymuszające mnóstwo bezmyślnego biegania, map 6v6 jest niewiele, a większość z nich do niczego się nie nadaje. Odejście od charakterystycznych dla serii Call of Duty trzech linii wprowadziło mnóstwo chaosu. Tona okien, wielkich, bezużytecznych przestrzeni, strachu przed przejściem przez ulicę i pojedynczych punktów na mapie otwartych na dosłownie kilkanaście różnych pozycji.

Mapom brakuje właściwego tempa oraz logiki. Najlepiej widać to po kilku, uciążliwych godzinach radzenia obie z camperami, kiedy wreszcie traficie na Hackney Yard, jedną z nielicznych przemyślanych lokacji w tej grze. W połączeniu z bardzo wyraźnymi odgłosami kroków oraz Dead Silence usuniętym z listy perków, większość gier publicznych to po prostu strach przed ruszeniem się z miejsca. Przeciwników słychać z blisko 20 metrów, każde przeładowanie, tupnięcie i kucnięcie, a rozgrywka została spowolniona do tego stopnia, że przewaga leży po stronie tego, kto cierpliwie słucha naszych ruchów i czeka, aż wyjdziemy zza rogu.

Króluje Search & Destroy. Gry publiczne przyprawiają o ból głowy i mogą błyskawicznie pozbawić chęci do gry wielu fanów ostatnich odsłon Call of Duty, ale klasyczne S&D nie zawodzi. Jest to jeden z nielicznych elementów Modern Warfare, któremu sprzyja to nowe, taktyczne podejście Infinity Ward. Nawet mapy zdają się działać słabo w grach publicznych, ponieważ zostały tak dobrze zaprojektowane z myślą o S&D.

Obok 6v6 i 10v10 jest jeszcze oczywiście nowy dodatek do serii Call of Duty, Ground War. Mapy stają się jeszcze większe, w miejscu odradzania czekają na graczy czołgi i helikoptery, a Modern Warfare zamienia się w Battlefielda, z nieco inną mechaniką strzelania. Chociaż tryb przyjął się stosunkowo dobrze wśród osób pragnących szybko wbić maksymalny poziom postaci, sens jego istnienia wciąż pozostaje zagadką. Pojazdy, przy odrobinie myślenia ze strony przeciwnika, są bezużyteczne, a większość rozgrywek opiera się na walce o jeden punkt na środku mapy oraz przejmowaniu wysokiego budynku, z którego snajperzy mogą wyciągać przebiegających przez ulice rywali. Ground War wygląda po prostu na próbę przyciągnięcia do Modern Warfare kolejnej grupy odbiorców. Z zewnątrz może wyglądać to na dobrą zabawę, ale po kilku godzinach grindu pozostaje tylko pytanie, czy nie lepiej byłoby wrócić do Battlefielda.

Większość multiplayera to aktualnie oczekiwanie na zmiany. Jeżeli Infinity Ward można oddać jedno, to kontakt ze społecznością i adresowanie ich krytyki. Już zaledwie po tygodniu dostaliśmy kilka aktualizacji, które powoli naprawiają problemy regularnie wytykane na oficjalnym subreddicie. Razem z końcem listopada ma również wrócić klasyczna mini mapa z Call of Duty oraz tajemniczo nazwany z przeciekach "big overhaul", czyli solidna dawka diametralnych zmian.

Mankamenty trybu wieloosobowego bolą przede wszystkim dlatego, że tak dużo rzeczy Infinity Ward udało się zrobić dobrze. Gra wygląda i działa rewelacyjnie, nowy system modyfikacji broni jest kapitalny, można zmieniać swoją klasę w trakcie meczu, a feeling strzelania może być jednym z najlepszych w historii Call of Duty. Modern Warfare szybko od siebie uzależnia i zachęca do codziennego odpalania, nawet jeżeli ma to być festiwal wypatrywania claymore’ów, sprawdzania okien i wyczekiwania lobby bez shotgunów.

Modern Warfare wygląda aktualnie jak baza pod świetne Call of Duty. Wszystkie plotki oraz wyczekiwane zmiany wskazują na to, że fani klasycznego run and gun doczekają się gry, jakiej oczekiwali. Kampania została pozytywnie odebrana przez społeczność, Spec Ops nie powinien istnieć a multiplayer w tym stanie spodoba się przede wszystkim fanom Battlefielda czy Rainbow Sixa. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy