Bulletstorm: Full Clip Edition - recenzja

Bulletstorm: Full Clip Edition /materiały prasowe

​Bulletstorm to jedna z bardziej niedocenionych polskich gier wideo. Może więcej szczęścia będzie miało jej wznowienie - Bulletstorm: Full Clip Edition.

Bulletstorm, który trafił do sklepów w 2011 roku za sprawą studia People Can Fly, zdobył bardzo przychylne oceny w mediach i wśród samych graczy. Jednak nie przełożyło się to na sukces sprzedażowy. Wydawca, liczący na sprzedaż na poziomie co najmniej dwóch milionów egzemplarzy, musiał zadowolić się wynikiem o ponad połowę niższym. Na pewno uda się go jednak poprawić za sprawą remastera - Bulletstorm: Full Clip Edition - który niedawno ujrzał światło dzienne. Tym bardziej, że 6-letnia strzelanka w dalszym ciągu daje mnóstwo frajdy!

Reklama

Co nowego przynosi Bulletstorm: Full Clip Edition, przygotowany przez studio Gearbox (Borderlands, Duke Nukem Forever, Brothers in Arms)? Gracze na pewno przede wszystkim liczyli na odnowioną oprawę graficzną. I tu niespodzianka - autorzy nie wprowadzili w tej warstwie żadnej rewolucji, a pomimo tego Bulletstorm w dalszym ciągu wygląda świeżo i efektownie. Choć tu i tam zmiany jednak wprowadzono. Poprawiono chociażby oświetlenie, poprawiając w ten sposób prezencję większości lokacji oraz widowiskowość strzelanin. Lepiej niż dotychczas wyglądają ciecze (woda czy krew), dym, a także efekty cząsteczkowe. Gearbox podrasowało także tekstury oraz podniosło rozdzielczość (w przypadku wersji konsolowych, bo jeśli mowa o wydaniu na PC, to tutaj każdy gracz już wcześniej mógł i także teraz może ustawić samodzielnie).

Trzeba przyznać, że Bulletstorm: Full Clip Edition mógłby wyglądać lepiej (autorzy mogli się pokusić o więcej widocznych gołym okiem zmian), ale mimo wszystko prezentuje się naprawdę nieźle i nie odstaje jakoś bardzo od współczesnych strzelanek. To pokazuje, jak dobrą robotę wykonało rodzime People Can Fly tych kilka lat temu, opracowując pierwszą wersję gry.

Jednak Bulletstorm: Full Clip Edition to nie tylko zmiany w warstwie wizualnej. W grze zawarto także dwa nowe tryby zabawy. W pierwszym z nich - Echo - przechodzimy wycięte fragmenty kampanii, starając się zdobyć jak najwięcej punktów. W drugim zaś - o nazwie Anarchia - odpieramy wspólnie z innymi graczami kolejne ataki wroga (coś jak Horda).

W grze pojawił się także... Duke Nukem (w ramach Duke Nukem's Bullestorm Tour), w którego możemy wcielić się w kampanii. Co ciekawe, przygotowano nie tylko jego wygląd, ale również kwestie dialogowe oraz żarciki, którymi popularny bohater od zawsze rzuca na lewo i prawo. Co prawda jego kompani nie zwracają uwagi na to, że nie jest on Graysonem Huntem (czyli oryginalnym protagonistą), ale i tak miło pograć w Bulletstorma Duke'iem. Jedyny minus - Księcia dodano tylko do zamówień przedpremierowych. Pozostaje liczyć na to, że za jakiś czas będą go mogli dokupić także pozostali gracze.

Na tym nowości się kończą. Poza tym, musimy przyznać, że Bulletstorm przez tych sześć lat od premiery niezbyt się zestarzał. Zabijanie różnorodnych wrogów w jak najbardziej wymyślne sposoby (im bardziej widowiskowo to robimy, tym więcej punktów otrzymujemy) sprawia naprawdę dużo radości także dzisiaj. Nie spodziewamy się, że remaster zwielokrotni wynik sprzedażowy, o którym pisaliśmy na wstępie, ale zdecydowanie zasługuje na to, by poprawić go o kilkaset tysięcy egzemplarzy.

Szkoda tylko, że wydawca mu to utrudnił, wyznaczając tak wysoką cenę. Za konsolową wersję gry trzeba zapłacić około 200 złotych. Za pecetową na szczęście trochę mniej, bo blisko 115 złotych. Jak na remaster, i to wcale nie jakoś specjalnie rozbudowany czy odświeżony, to całkiem sporo.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy