Broken Sword: The Serpent's Curse

Gracze nie zapomnieli jeszcze kultowych gier sprzed lat. Nawet tych bardzo starych, których początki sięgają ubiegłego wieku. Dowód? Proszę bardzo - Broken Sword: The Serpent's Curse!

Piąta część kultowej serii przygodówek, której pierwsza część ukazała się w 1996 roku, powstała dzięki finansowemu zaangażowaniu graczy. Jej twórcy zebrali wymagany budżet za pośrednictwem Kickstartera, a więc portalu crowdfundingowemu, dzięki któremu gracze mogli "zrzucić się" na kontynuację przygód George'a Stobbarta. Do sprzedaży trafił właśnie jej pierwszy odcinek. Przygodówkowicze, przetrzyjcie myszki!

Goerge Stobbart to - dla przypomnienia - rzecznik patentowy, zainteresowany w szczególności historią średniowieczną. W Broken Sword: The Serpent's Curse udaje się do Paryża, gdzie odbywa się wystawa dawnych obrazów. Ubezpiecza ją firma, dla której Goerge pracuje. Jednak podczas spotkania z właścicielem i współorganizatorem dochodzi do napadu na galerię. Zamaskowany zbir kradnie jeden z obrazów, oddaje śmiertelny strzał do właściciela i ucieka z miejsca zdarzenia.

Reklama

Wkrótce na miejsce przybywa policja, ale George - wraz z francuską reporterką, Nicole Collard, ma za zadanie przeprowadzić własne dochodzenie i odpowiedzieć na kilka pytań. Dlaczego doszło do napadu? Dlaczego skradziono akurat ten obraz? Kto pomagał przy napadzie? I tak dalej, i tak dalej...

Broken Sword: The Serpent's Curse czerpie garściami z poprzedniczek. To typowa przygodówka point'n'click, w której przemierzamy kolejne lokacje, rozmawiamy ze świadkami czy podejrzanymi, zbieramy przedmioty i rozwiązujemy łamigłówki, których poziom trudności należy określić jako przeciętny. Co najmniej średnio zaawansowani przygodówkowicze nie powinni mieć z nimi problemów, a nawet jeśli będą je mieli, to na każdym kroku mogą skorzystać z systemu podpowiedzi. Mnie ukończenie pierwszego odcinka gry zajęło trochę ponad pięć godzin, a ze wskazówek skorzystałem nie więcej niż kilka razy.

Jeden z najważniejszych elementów w każdej przygodówce - fabuła - w Broken Sword: The Serpent's Curse stoi na wysokim poziomie. Gra szybko zaczyna wciągać i nie przestaje aż do samego końca. Choć nie mamy tu do czynienia z szybką akcją (wręcz przeciwnie, rozgrywka toczy się raczej ospale), ani przez chwilę nie mrużymy oczu. Autorzy scenariusza potrafią zaskoczyć i wiedzą doskonale, jak poprowadzić wydarzenia, aby gracz cały czas zastanawiał się, co wydarzy się za chwilę i jakie będzie zakończenie.

Podczas zabawy jesteśmy niejednokrotnie przełączani pomiędzy George'em i Nicole. W kolejnych lokacjach napotykamy także inne postacie, które wystąpiły już w tej serii, takie jak chociażby sierżant Moue. To nie jedyne nawiązanie do poprzedniczek. Autorzy dali nam także możliwość przełączania domyślnego wyglądu interfejsu na stylizowany na pierwsze części. Nic wielkiego, ale cieszy.

Broken Sword: The Serpent's Curse grafiką także nawiązuje do pierwowzorów. Całość przedstawiono za pomocą ręcznie rysowanych teł oraz prerenderowanych postaci, które nieco nie przystają do reszty, ale ogólne wrażenia są bardzo dobre. Lokacje są różnorodne, kolorowe, profesjonalnie narysowane. Przymiotnikiem "profesjonalny" można określić także dubbing, który nie zawodzi w przypadku żadnej z postaci.

Szkoda tylko, że twórcy nie zdecydowali się na dodanie do gry polskich napisów. Jesteśmy skazani czytanie ich w jednym z pięciu popularnych języków: angielskim, niemieckim, francuskim, włoskim lub hiszpańskim. To samo tyczy się dubbingu.

Wyczekując Broken Sword: The Serpent's Curse, spodziewałem się dokładnie tego, co otrzymałem. Gra bardzo udanie nawiązuje do początków serii. Cechuje ją ciekawa fabuła, dobrze nakreślone postacie, co najmniej niezłe zagadki oraz atrakcyjna oprawa. Zdecydowanie warto spróbować i czekać na kolejne odcinki. Ja już nie mogę się doczekać dalszego ciągu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy