Bloodroots - recenzja

Bootroots /materiały prasowe

To było istne szaleństwo. Po ukończeniu spokojnej jak przedpołudnie w galerii handlowej The Pedestrian zabrałem się za testowanie Bloodroots, które okazało się totalną jazdą bez trzymanki!

Znacie studio Paper Cult? Wątpię, wszak to nowy twór na rynku deweloperów gier wideo. Jego debiutanckim projektem jest właśnie Bloodroots. Nie spodziewałem się po nim... praktycznie niczego. Podszedłem do testowania tej zręcznościówki z czystą głową, mając nadzieję, że spędzę z nią miły wieczór. Ostatecznie spędziłem znacznie więcej i bawiłem się przy nim świetnie. Od czasu do czasu chyba każdy potrzebuje takiej gry - nieskomplikowanej, wciągającej i pozwalającej wyzwolić siedzące w środku złe emocje.

W Bloodroots poznajemy niejakiego Mr. White Wolfa. Na samym początku opowiedzianej historii główny bohater... umiera. Jednak nie jest to bynajmniej koniec jego żywota. Zamiast trafić w zaświaty (czy gdziekolwiek, gdzie trafiają wilki po śmierci), powraca do żywych i wyrusza na krucjatę, której celem będzie dokonanie aktu zemsty na swoich zabójcach.

Reklama

W sumie będziemy musieli dopaść trzech gagatków, którym stawimy czoło podczas przygody podzielonej na trzy akty. Wbrew temu, czego się spodziewałem, okazało się, że Bloodroots ma do opowiedzenia całkiem ciekawą historię, która pozostawia sporo miejsca na domyślanie się oraz swobodne interpretowanie. Scenarzyści wykazali się, pisząc niezłe monologi, które pozwalają nam dowiedzieć się nieco więcej o fabule. Jednak ta - mimo, że przyzwoita - nie stanowi absolutnie pierwszego planu. Na ten wychodzi przede wszystkim...

... rozgrywka! W Tarrytown, w którym toczy się akcja Bloodroots (to miasteczko inspirowane Dzikim Zachodem), czekają na nas setki gagatków do zlikwidowania. Wspomniane akty zostały dodatkowo podzielone na etapy, a te z kolei na checkpointy. Pomiędzy nimi musimy rozprawić się z określoną grupą przeciwników. Gdy to zrobimy, możemy przejść dalej. Proste? Proste, ale na pewno nie łatwe! Przede wszystkim dlatego, że wrogów jest ogrom, a Mr. White Wolf ma tylko jedno życie. Jeśli zginiemy (o co nie jest wcale trudno), musimy przechodzić dany etap od początku. Tak więc czasem wystarczy jedno drobne potknięcie i aż chce się cisnąć padem o ścianę. Ale chwilę później zaciska się zęby i walczy dalej!

W Bloodroots liczy się nie tylko to, aby jak najsprawniej przejść dany fragment. Ważne jest też to, w jaki sposób to robimy. Na koniec każdego etapu zostaje nam wystawiona ocena, która jest tym wyższa, im szybciej i efektowniej przezeń przebrnęliśmy. Na szczęście na każdej planszy pomysły na eksterminację są nam podsuwane wręcz pod nos. Walczymy nie tylko tradycyjną bronią, taką jak miecze czy strzelby, ale także... wszystkim, co nam wpadnie w ręce, a więc butami, sztachetami czy śnieżkami. A nie mówiłem, że to jazda bez trzymanki?!

Wykonywanie widowiskowych kombinacji ciosów sprawia sporo przyjemności, a gdy uda nam się zaliczyć dany etap, satysfakcja przechodzi przez całe nasze ciało niczym miecz przez tętnice naszych wrogów. Nawet po kilku godzinach nie czułem znużenia i wydaje mi się, że do Bloodroots jeszcze kilka razy powrócę. Ot, nawet na kilka chwil, żeby pobudzić produkcję adrenaliny. Szkoda tylko, że zdrowe pobudzenie miesza się tutaj czasem z frustracją. Ta pojawia się, gdy okazuje się, że gra podbija poziom trudności w sposób nieuczciwy albo poprzez niedopracowanie mechaniki. Na szczęście nie zdarza się to przesadnie często.

Bloodroots może się podobać od strony audiowizualnej. Autorzy stworzyli przyjemną dla oka, nieco kreskówkową grafikę, która w połączeniu z płynnymi animacjami daje bardzo przyzwoity efekt. Warto ich pochwalić także za przerywniki filmowe w komiksowym stylu, które oglądamy pomiędzy etapami. Pozytywnie mogę się wypowiedzieć także na temat udźwiękowienia, które zdecydowanie przystaje do ogólnej estetyki.

Jak ja lubię takie miłe niespodzianki. Po Bloodroots nie spodziewałem się niczego szczególnego, a otrzymałem wciągającą i emocjonującą (czasem aż za bardzo!) zręcznościówkę, której autorzy zadbali także o ciekawą fabułę i przyjemne udźwiękowienie. Jeśli lubicie szalone gry będące zarazem wyzwaniem (takie jak np. Hotline Miami), to spróbujcie koniecznie!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama