Oto, jak wyglądałyby Dark Souls i Bloodborne, gdyby powstały w latach dziewięćdziesiątych. Gdyby były tak dobre, jak Blasphemous, podejrzewam, że osiągnęłyby wtedy ogromny sukces!
Czy kojarzycie studio The Game Kitchen? Pewnie nie. Więc pewnie tym bardziej nie kojarzycie (chociaż kto wie) dwóch odsłon The Last Door, czyli przyfodówek, które pomimo ogromnej - i celowej, rzecz jasna - pikselozy potrafią przestraszyć nie na żarty. Jeśli w nie nie graliście, spróbujcie, bo warto (kupicie je w wersji na pecety, jak również na smartfony z Androidem i iOS-em). Ale wracając do Blasphemous. To najnowsze dzieło Hiszpanów z The Game Kitchen, które w skrócie można określić jako "Bloodborne'a w stylistyce rodem z lat dziewięćdziesiątych". Choć to mimo wszystko zbyt duże uproszczenie, dlatego przejdźmy do szczegółów...
Blasphemous przedstawia iście mroczną historię. Gra przenosi nas do fantastycznej krainy Orthodoxia, w której rządzi wiara, zabobon oraz grzech. Jej mieszkańcy, wchodząc w tak zwany Wiek Zepsucia, otrzymali karę za swoje przewinienia. Prawie wszyscy zostali zmienieni w krwiożercze, przerażające bestie. Jednym z niewielu, którzy przetrwali tragiczną przemianę, jest Pokutnik. To główny bohater Blasphemous, który postanawia ocalić świat i zdjąć z niego klątwę, posługując się przy tym swoim mieczem, zwanym Mea Culpa.
Choć Blasphemous ma swoją fabułę, nie jest ona ani najważniejsza, ani najciekawsza. Z czasem zgłębiamy ją w niebezpośredni sposób, ale i tak tym, co trzyma nas najmocniej przed ekranem, są rozgrywka, klimat i grafika. Zacznijmy od tej pierwszej. Blashpemous to typowa metroidvania, w której przemierzamy kolejne lokacje, biegając, skacząc i stawiając czoło setkom przeciwników, w tym bossów, którzy potrafią wycisnąć z nas siódme poty (to jedna z jaśniejszych stron Blasphemous).
Na szczęście Pokutnik naprawdę potrafi walczyć. Poza zwykłymi ciosami może on blokować uderzenia wrogów i wyprowadzać groźne kontrataki (ten styl przypomina jako żywo Bloodborne'a), jak również wykonywać uniki czy potężne uderzenia obszarowe. To wszystko wydaje się proste, ale żeby opanować sztukę w satysfakcjonującym stopniu, potrzeba naprawdę sporo czasu. Blasphemous to gra, która wymaga od nas bardzo wiele. Nie bez kozery porównałem ją do Dark Souls.
Świat gry skrywa sporo tajemnic, które możemy (ale nie musimy) odkryć. Niektóre elementy czekające na odnalezienie pozwalają nam dowiedzieć się trochę więcej o Orthodoxii i tym, co ją spotkało. Z kolei inne - takie jak różańce - dają nam możliwość zwiększenia umiejętności Pokutnika (rozwój odbywa się w specjalnych kapliczkach, w których możemy także zapisać stan gry). Cały czas zbieramy także pokutne łzy - to "waluta", którą płacimy za różnego rodzaju ulepszenia. Nie tylko główny bohater staje się coraz groźniejszy, tyczy się to także jego oręża. Wszystko wygląda tak jak powinno... poza tym, że mechanika nie ewoluuje z czasem zbytnio. Po kilku godzinach wciąż wykonujemy podobne ruchy na padzie, co w końcu zaczyna nieco nużyć.
Za to klimat panujący w Blasphemous jest doprawdy rewelacyjny i nie znudziłby mnie chyba nawet po 50 godzinach (choć na ukończenie całej historii będziecie potrzebować raczej nie więcej niż 15 godzin). Gra wygląda, jakby powstała co najwyżej w połowie lat dziewięćdziesiątych, ale autorzy w tej całej pixel artowej stylistyce stworzyli naprawdę sugestywny, posępny obraz, który w połączeniu z udźwiękowieniem (skąpym, ale wystarczającym) tworzy trudne do zapomnienia przeżycie. Ważne są także wszelkie religijne symbole, które co i rusz przypominają nam, że mamy do czynienia ze swego rodzaju apokalipsą.
Same pomysły na przeciwników - w szczególności bossów - są niesamowite. Każdy z wrogów jest cierpiętnikiem, który pokutuje za swoje grzechy, i widać to na pierwszy rzut oka. Nieszczęśnicy dźwigający na plecach ogromne, kamienne anioły, trupie czaszki włóczące się z wielkimi świecznikami, lewitujący na krześle kapłan z długą włócznią w dłoni... Ta gra jest dziwna, wręcz psychodeliczna.
Blasphemous na pewno nie jest grą dla każdego. Nie powinni w nią grać ci, którzy obawiają się, że będą zbyt często przegrywać (na to musicie się tutaj przygotować). Powinny jej raczej unikać także osoby wrażliwe (żeby nie napisać - przewrażliwione) na tle religijnym. Za to na pewno powinni ją odpalić wszyscy miłośnicy metroidvanii, a przede wszystkim ci, którzy kochają się w Dark Souls czy Bloodborne'ie. Jeśli do tego lubicie estetykę typową dla lat dziewięćdziesiątych, będziecie zachwyceni!