Beyond a Steel Sky - recenzja

Odnoszę wrażenie, że przygodówki mają się coraz lepiej. Beyond a Steel Sky to dowód na to, że ich lata świetności znów mogą nadejść. A może już nadeszły?

To rzadko spotykana sytuacja, by gra sprzed ponad ćwierćwiecza doczekała się kontynuacji. Wielu spośród czytających te słowa pewnie nie pamięta nawet takiej gry, jak Beneath a Steel Sky. Jej premiera miała miejsce w 1994 roku (do Polski dotarła trochę później, oczywiście nieoficjalnie), więc niektórych z was mogło wówczas nawet nie być na świecie. I po tak długim czasie ktoś - a dokładnie studio Revolution Software (znane m.in. z kultowej serii Broken Sword) - wpadł na pomysł, by kontynuować opowiedzianą w niej historię. Forma się zmieniła, ale treść i klimat przywodzą na myśl przebój sprzed lat.

Reklama

Głównym bohaterem Beyond a Steel Sky jest ponownie Robert Foster. Spotykamy go dziesięć lat po wydarzeniach przedstawionych w "jedynce". Punktem zaczepnym dla fabuły jest porwanie chłopca, które sprowadza Roberta z powrotem do Union City, ogromne miasto znanej z poprzedniej części. Oczywiście na miejscu okazuje się, że sprawy są znacznie bardziej skomplikowane niż się pozornie wydaje i już wkrótce zostajemy wkręceni w plątaninę intryg i problemów trapiących metropolię. Fabuła została dobrze poprowadzona. Przez blisko dziesięć godzin, potrzebnych na ukończenie całej historii, nie nudziłem się ani przez chwilę.

Z początku nie podobał mi się sposób, w jaki przedstawiono Union City. Zapamiętałem je jako mroczne, ponure miejsce, a w Beyond a Steel Sky przedstawiono je w znacznie bardziej barwny sposób, przywodzący na myśl produkcje zamkniętego studia Telltale Games. Jest bardziej kolorowo, bardziej komiksowo... No, nie tego się spodziewałem, ale ostatecznie pogodziłem się z tym i po pewnym czasie przestało mi to przeszkadzać. A nawet wręcz przeciwnie, zdołałem polubić nową wizję Union City oraz wirtualnej rzeczywistości, do której - podobnie jak w "jedynce" - wkraczamy dość regularnie.

Chociaż Beyond a Steel Sky nie jest już point & clickiem, tylko TPS-em, trudno odmówić jej przygodówkowego rodowodu. Gra posiada i ciekawą, nietuzinkową fabułę, i rozgrywkę wypełnioną po brzegi eksploracją, dialogami czy rozwiązywaniem łamigłówek. Te ostatnie polegają albo na zbieraniu i łączeniu ze sobą różnych przedmiotów, albo na wchodzenie w interakcje z otoczeniem, albo na hakowaniu. To ostatnie to nowość, która może się podobać, ale która według mnie występuje zbyt często i momentami przesadnie spowalnia rozgrywkę. A jeśli obawiacie się, że utkniecie w którymś miejscu i nie będziecie mogli przejść dalej, spokojnie, gra została wyposażona w system podpowiedzi. Tak więc zabawa, niezależnie od stopnia zaawansowania gracza, powinna cechować się odpowiednią dynamiką.

Jeśli podobały wam się przygodówki od Telltale Games, spodoba wam się także oprawa graficzna Beyond a Steel Sky. Prawdę pisząc, gdybym nie wiedział, że za grę odpowiada Revolution Software, a Telltale Games zbankrutowało (po przerwie powróciło pod nową nazwą), bez zawahania zaryzykowałbym stwierdzenie, że to pewnie kolejna produkcja tego drugiego zespołu. Co ciekawe, gra została wydana nie tylko w wersji na pecety, ale także na iOS-a, gdzie - na odpowiednio mniejszych ekranach - wygląda równie dobrze. Powiedziałbym nawet, że na smartfonie robi większe wrażenie (rzadko widuje się na nich tak ładne gry). Beyond a Steel Sky posiada także świetne udźwiękowienie, wprowadzające do rozgrywki futurystyczny klimat.

Revolution Software wykonało kawał dobrej roboty. Gdybym miał decydować, pewnie wolałbym, aby ich gra została wydana w formie bardziej zbliżonej do pierwowzoru (jak wiadomo, sprawdza się ona także dziś), ale nie mogę powiedzieć, że to, co przygotowali, mi się nie podoba. Spodobało mi się na tyle, że przeszedłem całość na trzy podejścia. Chętnie zagram w kolejną produkcję od Revolution Software, jeśli tylko będzie prezentować podobny poziom.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy