Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon - recenzja

Takiej Bayonetty jeszcze nie było. Małej, niedojrzałej, płochliwej... i tak uroczej!

Jeśli seria Bayonetta kojarzy wam się - skądinąd całkiem słusznie - z wyzywającą, pewną siebie wiedźmą, która rozprawia się z demonami nie mniej brutalnie, niż gdyby występowała na turnieju Mortal Kombat, musicie porzucić (przynajmniej na jakiś czas) ten obraz. Wydana ostatnio Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon to spin-off, który zaskakuje pod wieloma względami.

Niespodzianki zaczynają się już w pierwszych chwilach spędzonych z grą. Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon oprawą przypomina baśnie dla dzieci. Kolorowe ilustracje i animacje cieszą oko, z kolei ucho pieści głos narratorki, która z wyczuciem wciela się w poszczególne role. Grając, możemy poczuć się jak podczas lektury bajki na dobranoc.

Reklama

Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon opowiada historię nastoletniej Cerezy, która nie jest jeszcze wiedźmą, tylko zlęknioną dziewczyną, która na swoje nieszczęście (i szczęście zarazem) przywołuje potężnego demona. Kreatura postanawia zamieszkać w pluszowym kocie Cheshire (kolejne nawiązanie do baśni), którego główna bohaterka nosi cały czas przy sobie. Aby nowy towarzysz mógł wrócić tam, skąd przybył, nastolatka musi odszukać Białego Wilka (zbieżność przypadkowa), który jej się przyśnił. Obie strony łączą siły, aby wypełnić zadanie.

I tak oto rozpoczynamy przygodę, podczas której kierować będziemy obiema postaciami naraz. Lewa gałka odpowiada za sterowanie Cerezą, a prawą kontrolujemy ruchy demona. Jeśli chcemy, nasz towarzysz może w każdej chwili wrócić do swojego tymczasowego, pluszowego domu, ale nie może nam wówczas pomagać w walce. Co prawda Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon nie powstała z myślą o zabawie w kooperacji, ale w każdej chwili można wypiąć joycona i przekazać go drugiej osobie. Polecam!

A jak wygląda rozgrywka w Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon? Początkowo przemierzamy bardzo proste plansze, ale z czasem zabawa staje się nieco bardziej skomplikowana. Choć nie do przesady. Spin-off wypada całkiem przystępnie na tle kanonicznych odsłon serii, jeśli mowa o poziomie trudności. Mam na myśli zarówno fragmenty platformowe, jak i łamigłówki środowiskowe oraz starcia z przeciwnikami - bo to z tych elementów składa się gameplay nowej Bayonetty. Szczególnie, gdy pobawimy się opcjami, które pozwalają dodatkowo obniżyć poprzeczkę.

Obie postacie, nad którymi przejmujemy kontrolę, mają swoje role do odegrania. Cereza sprawnie się porusza (ma już typowe dla siebie kocie ruchy) i potrafi czarować (to nie tyle przydatna, ile niezbędna umiejętność), a Cheshire broni jej przed przeciwnikami i niszczy przeszkody. Z czasem zdobywamy też punkty, które pozwalają nam odblokować nowe umiejętności. To wszystko wystarczy, aby przykleić nam Switcha do rąk na kilka wieczorów.

Naprawdę przyjemnych wieczorów. PlatinumGames w pełni wykorzystało swobodę, jaką zawsze otrzymują twórcy spin-offów. Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon od kanonicznych odsłon różni się niemal wszystkim. Czasem akcji, charakterem postaci, stylem rozgrywki, poziomem trudności tempem, nastrojem, estetyką, narracją...

Wszystkie te eksperymenty zakończyły się powodzeniem. Nie miałbym w zasadzie nic do zarzucenia twórcom, gdyby nie długość zabawy. Ta jest co najwyżej umiarkowana. Na ukończenie całej gry wystarczy wam 13-14 godzin. I później nie będziecie już raczej mieli po co do niej wracać.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy