Asterix i Obelix XXXL: Baran z Hibernii - recenzja. Tylko dla największych fanów Galów

Jako miłośnik twórczości duetu Goscinny-Uderzo jestem wyjątkowo łasy na kolejne gry wideo o nieustraszonych Galach.

Jednak styczność z nimi niemal za każdym razem kończy się rozczarowaniem. Jeszcze żadne studio nie poradziło sobie wzorowo z - prostym, wypadałoby się - zadaniem przeniesienia przygód Asteriksa i Obeliksa na ekrany komputerów i konsol. Najbliżej byli chyba twórcy ubiegłorocznego Asterix & Obelix: Slap Them All! (Mr. Nutz Studio), ale i ta produkcja nie wypaliła w stu procentach (po godzinie, może dwóch, rozgrywka robiła się w niej zwyczajnie schematyczna i nudna). A jak jest z najnowszą grą od OSome Studio?

Asterix i Obelix XXXL: Baran z Hibernii - bo o niej mowa - opowiada historię o tytułowej krainie, która dzielnie broni się przed atakami legionów Juliusza Cezara (jakby ktoś nie wiedział, to współczesna Irlandia). Do czasu, gdy Rzymianie porywają tryka dającego miejscowym nadludzką krzepę i wolę walki. Klęska jest blisko. Na szczęście córka wodza, Keratyna, wpada na pomysł, by poprosić o pomoc kuzynów z Galii. Domyślacie się na pewno, o kogo chodzi.

Reklama

Tak rozpoczyna się przygoda, podczas której będziecie - standardowo - obijać gęby rzymskich legionistów, od czasu do czasu rozwiązując proste zagadki środowiskowe, a także robiąc czystki w rzymskich obozach. Jeśli graliście w poprzednie gry z serii, nie nastawiajcie się na zbyt wiele nowości. Co nie oznacza, że twórcy nie wprowadzili ich wcale.

Po pierwsze zaskoczyć może was ustawienie kamery. Poczynania dwójki Galów obserwujemy tym razem nie zza pleców, a w rzucie izometrycznym. Dzięki temu więcej widać. Powinni to docenić przede wszystkim młodsi gracze (tym przypadnie do gustu także niski poziom trudności, co z kolei starsi gracze uznają raczej za wadę; szkoda, że nie da się go zmienić).

Po drugie autorzy dali nam możliwość chwytania za najróżniejsze, walające się w otoczeniu przedmioty. Tymi można, rzecz jasna, tłuc Rzymian - czy to z bliska, czy z dystansu. Rzucać da się także samymi legionistami. Zaskoczyć może was ponadto ustawienie kamery.

Grać możemy samotnie lub z kimś - wtedy każdy z nas wciela się w jednego z bohaterów (da się grać nawet we cztery osoby, ale wówczas na ekranie pojawia się... dwóch Asteriksów i Obeliksów). Ci uzupełniają się nie tylko w walkach, ale także podczas rozwiązywania łamigłówek, kiedy to muszą współpracować, aby przejść dalej. Galowie mają też ataki specjalne, które można wyprowadzić po naładowaniu paska energii.

Gra jest przyjemna, ale ma tę samą przypadłość, co poprzednie odsłony serii. Jest schematyczna, przez co trudno wysiedzieć przed ekranem dłużej niż 20-30 minut bez przerwy (co przy krótkim czasie zabawy i tak sprawia, że po kilku posiedzeniach będziemy mieli zaliczoną całą historię). Jednak miłośnicy serii i tak powinni być zadowoleni. Szczególnie ci, którzy będą chcieli poprzez zabawę z padem w dłoniach wciągnąć swoje pociechy do świata znanego z komiksów i filmów o Asteriksie i Obeliksie.

Widać i słychać, że Asterix i Obelix XXXL: Baran z Hibernii to gra niskobudżetowa. Grafika przywodzi na myśl nawet nie poprzednią, ale jeszcze wcześniejszą generację konsol. Nie można narzekać na udźwiękowienie - to momentalnie przenosi nas w atmosferę znaną animowanych opowieści o nieustraszonych Galach. Jednak brakuje wyreżyserowanych przerywników filmowych, a wszystkie dialogi przyjmują statyczną formę. Choć wszystkie teksty są czytane - to bez wątpienia zaleta.

Asterix i Obelix XXXL: Baran z Hibernii to gra, jakiej się spodziewałem, ale nie gra, na jaką liczyłem. OSome Studio wykonało ją w niemal identyczny sposób, co poprzedniczki, dodając dwie nowinki (rzut izometryczny i przedmioty). Jeśli jesteś wiernym fanem Asteriksa i Obeliksa, spróbuj. Jeśli nie, omiń.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy