Assassin's Creed Valhalla: Świt Ragnaroku - recenzja
Z Assassin's Creed Valhalla spędziłem około 70 godzin (wiem, że są tacy, którzy przekroczyli setkę), ale po ukończeniu gry wcale nie miałem dość. Czekałem, aż Ubisoft wypuści pierwsze DLC.
Niestety, Assassin's Creed Valhalla: Gniew Druidów (pierwszy, mniejszy dodatek) nie zaspokoił moich oczekiwań. Około dziesięć godzin wśród druidów spędziłem przyjemnie, ale wciąż liczyłem na coś więcej. O Oblężeniu Paryża (drugim, jeszcze mniejszym dodatku) zdążyłem niemal zapomnieć. Ubisoft rozbudził na nowo mój apetyt, zapowiadając Assassin's Creed Valhalla: Świt Ragnaroku - prawdopodobnie największe rozszerzenie w dotychczasowej historii serii. Jego ukończenie to kwestia przeszło 30 godzin. Autorzy przygotowali zupełnie nową historię, postacie, zadania, przeciwników, przedmioty... Czy miłośnicy nordyckiego "Asasyna" otrzymali w końcu to, na co liczyli?
Po zakupie Assassin's Creed Valhalla: Świt Ragnaroku macie trzy opcje jego rozpoczęcia. Pierwsza - pomijacie podstawkę i od razu rozpoczynacie przygodę z dodatku, z postacią na odpowiednim (340.) poziomie doświadczenia. Druga - kontynuujecie rozgrywkę w podstawce i przyspieszacie rozwój bohatera/bohaterki, aby móc przejść do nowej historii. Trzecia - gracie dalej w podstawkę, a Assassin's Creed Valhalla: Świt Ragnaroku czeka na was, aż organicznie zbierzecie wymagane doświadczenie.
Assassin's Creed Valhalla: Świt Ragnaroku opowiada całkiem nową historię, w bardzo dużym stopniu opartą na mitologii nordyckiej. W dodatku ponownie wcielamy się w Haviego (czyli Odyna) i przenosimy do krainy zamieszkałej przez karły - Svartalfheimu. Stoczymy walkę z olbrzymem Surtrem i armią Muspelów, którzy zaatakowali miejscową ludność. Ruszymy na pomoc naszemu synowi, Baldurowi, którego Surtr porwał i uwięził. Wykonamy wiele mniej lub bardziej emocjonujących zadań. A na koniec... będziemy żałować, że Ubisoft nie wykorzystał w pełni potencjału, jaki tkwi w nordyckich podaniach i legendach. Spodziewałem się, że przez ponad 30 godzin twórcy opowiedzą i pokażą znacznie więcej. No, ale z drugiej strony sam wątek główny to nie 30, a zaledwie około 15 godzin.
Jeszcze większym problemem Assassin's Creed Valhalla: Świt Ragnaroku jest to, że dodatek gameplayowo jest niemal identyczny, jak podstawka. Nie oczekiwałem, że Ubisoft dokona rewolucji, opracowując dodatek (przecież nawet w kolejnych głównych odsłonach serii chętnie kopiuje rozwiązania z poprzedniczek), ale miałem nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu odświeży mechanikę. Tymczasem - pomimo zmiany otoczenia - czekają na nas te same aktywności, co do tej pory: bieganie od punktu A do punktu B, wspinanie się na wieże, przejmowanie posterunków czy wyzwalanie terytoriów spod jarzma wroga. Szaty nowe, ale korpus ten sam.
Nie można za to powiedzieć, że w Assassin's Creed Valhalla: Świt Ragnaroku brakuje nowej zawartości. Ubisoft wprowadził jej całkiem sporo. Podobały mi się projekty i magiczne umiejętności nowych przeciwników. Starcia z Muspelami są naprawdę przyjemne i satysfakcjonujące. Zrobiłem też użytek z nowych zdolności Haviego. Za sprawą przedmiotu o nazwie Hugrowydzieracz bohater może przejmować moce pokonanych przeciwników, a także istot napotkanych w Svartalfheimie. W sumie jest ich pięć. Możemy na przykład aktywować magiczny łuk pozwalający na tworzenie punktów do teleportowania się czy przyjmować postać ptaka.
Assassin's Creed Valhalla: Świt Ragnaroku to interesujący dodatek, ale oferujący na tyle dużo, by Ubisoft miał podstawy do wyłączenia go z przepustki sezonowej (tak, trzeba go kupić osobno)? I tak, i nie. Nie miałbym z tym problemu, gdyby nie cena. W PlayStation Store za rozszerzenie trzeba zapłacić 179 złotych. To zdecydowanie za dużo, jak na nową, 15-godzinną, umiarkowanie interesującą przygodę z opcjonalną zawartością, stanowiącą gameplayowo kalkę podstawki. Jeśli nordycki "Asasyn" wam się nie znudził, kupujcie, ale poczekajcie na promocję.